Blog Ewy Bartosiewicz

Miesiąc: październik 2025

Bieda to stan umysłu

Opadł już kurz po aferze u Wojewódzkiego, kiedy Julia Wieniawa zgodziła się z tezą, że bieda to stan umysłu. Drama ta wywołała tak duże oburzenie społeczne, że wyszła poza bańkę światka celebrytów. Tymczasem sam papież Leon XIV jakby postanowił odpowiedzieć Julii, pisząc w swojej pierwszej Adhortacji Dilexi Te: „Ubóstwo nie jest wyborem. Są jednak wciąż tacy, którzy ośmielają się tak twierdzić, wykazując się ślepotą i okrucieństwem.” (DT 14) Wydaje się oczywiste, że człowiekowi nie przybędzie pieniędzy od samego myślenia o nich, ale czy jednak przewrotnie nie może okazać się, że w tej kontrowersyjnej tezie jednak coś jest?

A co gdyby powiedzieć, że „niewola to stan umysłu”? Zewnętrznie nie możemy oczywiście siłą naszych myśli rozerwać krępujących nas łańcuchów, ale to nie znaczy, że przestaliśmy być wewnętrznie wolni. Wiktor Frankl w swoich wspomnieniach z obozu w Auschwitz pisze o tym, że człowiekowi można zabrać wszystko, ale nie można zabrać mu możliwości wyboru tego w jaki sposób postąpi. W każdym położeniu można okazać się szlachetnym albo podłym. Można wznieść się ponad otaczającą rzeczywistość, co pokazywali więźniowie dodający innym otuchy i oddający swój ostatni kawałek chleba, żeby komuś uratować życie. Można jednak również dać się wciągnąć w otchłań okrucieństwa i jako współwięzień okazać się bardziej bezwzględnym niż niejeden SS-Man. Na tę decyzję w momencie skrajnego doświadczenia wpływać będzie szereg wydarzeń z naszego życia, ale to właśnie wtedy objawić się może szczyt naszego człowieczeństwa. Nie inaczej dzieje się w codziennym życiu, kiedy możemy w pełni skorzystać z naszej wolności i postąpić właściwie, a możemy ulec oczekiwaniom innych, naszym własnym lękom albo żądzom i ostatecznie postąpić źle.  

Czy zatem bieda nie może być również stanem umysłu? Czy nie przyznalibyśmy racji temu, co mawiał Bob Marley, że „niektórzy ludzie są tak biedni, że mają tylko pieniądze”? Czy prawdziwie bogatym nie okaże się kiedyś ten, kto na ziemi miał niewiele, bo skarby gromadził sobie w Niebie? Znowu warto spojrzeć bardziej na to, co dzieje się w naszym sercu, niż na zewnętrzny stan naszego portfela. Wszak może być milioner całkowicie wolny wobec swoich milionów, a ktoś inny może być tak przywiązany do swojego jedynego kubka do kawy, że gotów jest za niego zabić. Praktyka jednak pokazuje, że im więcej się posiada, tym trudniej o dystans wobec pieniędzy. Sam Jezus mówi, że „łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego” (Łk 18,25). Dlatego też błogosławieni są ubodzy w duchu, czyli ci, którzy wobec tego co posiadają są wolni i pamiętają, że wszystko jest łaską i darem od Pana. Są ubodzy, bo wszystko mają „u Boga”. Papież Leon, cytując Jana Chryzostoma i św. Ambrożego, przypomina nam, że „nie dzielić się własnymi dobrami z ubogimi znaczy okradać ich i pozbawiać życia. Posiadane przez nas dobra nie są naszymi, ale ich dobrami. (…) Nie obdarowujesz przecież biedaka ze swego, lecz zwracasz mu to, co jest jego własnością. Sam bowiem przywłaszczasz jedynie sobie to, co należy do wszystkich” (DT 42-43).   

Kiedy sami mamy pod dostatkiem, łatwo jest zamknąć się w swoim świecie i nie zauważać, że w istocie nic nie należy do nas. „Trzeba powiedzieć, że rozwinęliśmy się pod wieloma aspektami, ale jesteśmy analfabetami w towarzyszeniu, opiece i wspieraniu najsłabszych i najbardziej wrażliwych w naszych rozwiniętych społeczeństwach. Przyzwyczailiśmy się do odwracania wzroku, do przechodzenia obok, do ignorowania sytuacji, chyba że dotyczą nas bezpośrednio” (Fratelli Tutti 64) Dlatego co jakiś czas robię sobie rachunek sumienia i zastanawiam się jak to jest możliwe, że ja tu sobie spokojnie żyję i nic mi nie brakuje, podczas gdy tak wielu ludzi nie ma za co wyżywić rodziny albo pracują tylko po to żeby przetrwać. Szukam wokół siebie Łazarzów, którzy czekają na okruchy z mojego ucztowania, ale łapię się nie raz na myśleniu tego świata, które podpowiada, że przecież uczciwie sobie zarobiłam i mogę zrobić z tym co zechcę.

Wydaje się jednak, że dzielenie się dobrami materialnymi nie jest jeszcze najważniejszą lekcją do przerobienia. Jest jeszcze ta, by nie patrzeć z góry. Papież Leon przywołując wielu świętych, zauważa, że „każdy z nich na swój sposób odkrył, że najubożsi są nie tylko przedmiotem naszego współczucia, ale nauczycielami Ewangelii. Nie chodzi o to, by „przynosić im” Boga, ale by spotkać Go przy nich. Wszystkie te przykłady uczą nas, że służba ubogim nie jest gestem wykonywanym „z góry ku dołowi”, ale spotkaniem równych sobie, gdzie Chrystus się objawia i jest adorowany.” (DT 79) Trzecią lekcją do odrobienia jest jeszcze trudniejsza. Usłyszałam ostatnio, że to co odróżniało Samarytanina od kapłana i lewity, było to, że on miał czas. W życiu zaplanowanym pod linijkę z kalendarzem po prostu nie ma przestrzeni, by kochać tych, którzy nas potrzebują. Jezus wielokrotnie pokazywał, że Jemu nigdzie się nie spieszy. Skoro On miał czas, to czemu ja miałabym go nie mieć? Czy rzeczywiście to, co mam do zrobienia, jest tak szalenie ważne i potrzebne, że nie mieści się już tam drugi człowiek? Prawdziwie biedny jest ten, kto okazuje się zbyt zajęty, by mieć czas na to, co naprawdę ważne. A zatem to stan umysłu. Nie ma wątpliwości.

Dzień nauczyciela

Dzień Nauczyciela to taki dzień, kiedy wszyscy w naszym szkolnym światku przypominają sobie, że ważne jest bycie wdzięcznym. Uczniowie i dyrekcja dziękują nauczycielom, ale i my w tym dniu myślimy dużo bardziej o tym, co piękne, satysfakcjonujące i dające nadzieję, a mniej o tym co na codzień jest naszą frustracją. Przyznam, że wiele rzeczy już w życiu robiłam i nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się doświadczać tak ambiwalentnych uczuć związanych z moją pracą. Jako nauczycielka potrafię jednego dnia mieć wszystkiego dosyć i w myślach składać już wypowiedzienie, a kolejnego dnia spojrzeć w zafascynowane oczy ucznia, któremu właśnie udało się rozwiązać trudne zadanie i uznać, że mam najwspanialszą pracę na świecie. 

Tymczasem moja nowa klasa bije rekordy docenienia w gronie pedagogicznym, co nieustannie mnie zaskakuje. Jeśli wchodzisz do pokoju nauczycielskiego i kilku nauczycieli ma nieodpartą chęć opowiedzieć o tym, jak to się doskonale pracuje z twoimi uczniami, to wiedz, że to nie jest stan naturalny. Od mojej 1A dostałam świeczkę o bajecznie cynamonowym zapachu i herbatkę o nazwie „eliksir szczęścia”, co chyba dobrze obrazuje fakt, że niesamowite mnie szczęście spotkało, że znowu trafiła mi się fantastyczna klasa.

Dzisiaj też wysłuchałam bardzo wzruszającej przemowy naszej byłej polonistki, której dziękowaliśmy za wiele lat pracy. Przypomniała ona o tym, że w każdym uczniu drzemie nieodkryty potencjał, a my mamy ten przywilej, że możemy go pomóc odkrywać. Poza tym utwierdziała mnie w przekonaniu, że życzliwość i uśmiech są czasem wiele więcej warte na drodze tego młodego człowieka niż jakakolwiek wiedza, którą możemy w niego wlać. 

Wszystkiego najlepszego mojej nauczycielskiej braci. Niech nam się coraz lepiej dzieje w tej szkolnej rzeczywistości 🙂

 

Tęsknota za ciszą

Nasz świat stał się po brzegi wypełniony słowami. Pada ich często zbyt wiele, bo potrafią ranić, oceniać i dzielić. Otacza nas nieustanna fala komentarzy, relacji, analiz i uwag, z czego tylko niektóre budują i inspirują. Wobec tego, że każdy ma dziś możliwość nieograniczonej wypowiedzi, mam ochotę po prostu zamilknąć na każdy temat. Wielokrotnie zadaję sobie pytanie „po co pisać?”, skoro wszystko zostało już napisane. Może już tylko po to, by tworzyć sztukę, by wyrażać podziw, by nazywać piękno, podobnie jak malowanie obrazu?  

Pod koniec wakacji w długiej trasie samochodem przesłuchałam audiobook „Światłoczułość” Jakuba Jarno. Pozytywne recenzje tej książki nie są przesadzone, bo autor rzeczywiście potrafi z pasją oddać rzeczywistość świata. W dodatku rzeczywistość niezwykle trudną, wojenną, okrutną. A czyta się z ciekawością, dostrzegając światło, celebrując dygresje i barwne opisy, czując że jest coś więcej tam, gdzie po ludzku widać tylko śmierć. Dobrze, że ktoś jeszcze potrafi skomponować ucztę z liter i zdań, analogii i znaczeń. Zatem i ja zatęskniłam za pisaniem, choć tak trudno mi to przychodzi w świecie utopionym w nadmiarze słów.

Życie coraz głośniej domaga się od nas ciszy i zatrzymania w wirze przebodźcowania treściami, ale jednocześnie zaprasza do tego, by ta cisza wypełniona była treścią, sensem i nadzieją. Dzisiaj, kiedy po miesiącu szkolnego szaleństwa, mój organizm postanowił się zbuntować i poprzekładać moje liczne plany na weekend, zatapiam się w ciszy i wspominam sobie czas kontemplacji pośród mazurskiej przyrody. Myślałam wtedy m.in. o tym, że całe szczęście świata można zamknąć w prostych gestach, zwyczajnej obecności i małych radościach. Wcale nie potrzeba zbyt wielu słów.   

© 2025 Spojrzenie Serca

Theme by Anders NorenUp ↑