Blog Ewy Bartosiewicz

Miesiąc: grudzień 2021

Przebudzenie z Matrixa

Nowy Matrix oczywiście nie ma szans zachwycić jak oryginał, ale za to skutecznie przywołuje wspomnienia i rozbudza pragnienie kolejnego zanurkowania do prawdziwej rzeczywistości. 20 lat temu, będąc u początków liceum, nie miałam szans skojarzyć matrixowego wyboru między brutalną prawdą a błogą nieświadomością z Przebudzeniem Antoniego de Mello, a dziś wydaje mi się to bardzo naturalne:

Przebudzenie to duchowość. Ludzie najczęściej śpią, nie zdając sobie z tego sprawy. Rodzą się pogrążeni we śnie. Żyją śniąc. Nie budząc się zawierają małżeństwa. Płodzą dzieci we śnie i umierają , nie budząc się ani razu. Pozbawiają się tym samym możliwości zrozumienia niezwykłości i piękna ludzkiej egzystencji. Mistycy, niezależnie od wyznawanej przez siebie doktryny zgodni sią co do tego, że wszystko co nas otacza jest takie jakie być powinno. Wszystko. Cóż za przedziwny paradoks. Najtragiczniejsze jest jednako to, że większość ludzi nigdy tego nie jest w stanie zrozumieć. Nie są w stanie tego pojąć, gdyż pogrążeni są we śnie. Śnią sen prawdziwie koszmarny. 

Żyjemy w świecie, który nie tylko woli spać, niż zmierzyć się z rzeczywistością, ale też niebieskie pigułki łyka całymi garściami. Nie jest łatwo wyrwać się z codziennego pędu i wejść do metafizycznego świata, w którym ból potrafi być nie do zniesienia, ale też radość nie zna granic. Wygodniej jest zbyt wiele nie myśleć, zbyt wiele nie czuć, a już na pewno nie pozwolić sobie na czas ciszy i zatrzymania, który zburzyłby nasz spokój. Prawdziwe życie jednak znajdziemy tylko głęboko w swoim sercu, a często marnujemy czas, szukając go na powierzchni i chwytając się każdej namiastki, jaką uda nam się znaleźć.

Mam to szczęście by ostatnie dni tego (na różne sposoby tragicznego) roku spędzić, towarzysząc w Fundamencie. To wielki zaszczyt patrzeć jak Bóg otwiera oczy na to, co najistotniejsze i  pozwala dotknąć tajemnicy, która odmienia życie. Czerwone pigułki są tu podstawową dietą duchową.

Pewnie większość z nas patrzy w stronę nadchodzącego roku z pewną rezerwą i powściągliwością. Ostatnie dwa lata przyniosły wiele bólu i zaskoczeń, które wszystkich nas na różna sposoby uczyniły nieufnymi. Nie jesteśmy już tak skorzy do planowania i zdajemy sobie sprawę, że życie jest bardzo kruche. Oby nas to nie zamykało w lęku o przyszłość otwierało coraz bardziej na Bożą perspektywę, w której nadzieja nie płynie z zewnętrznych wydarzeń, ale z ogromu Miłości, którą możemy odkryć w sobie. 

Bożonarodzeniowe zadziwienie

Podczas gdy od połowy listopada z każdej strony zalewani jesteśmy „magią świąt”, moje radio szczyci się nadawaniem w strefie wolnej od JGBL (Jingle Bells ;)). W związku z tym zamiast kolejnego Last Christmas i  Santa Clause is Coming to Town, miałam okazję usłyszeć stary dobry przebój Myslovitz o wdzięcznym refrenie „umieramy wtedy gdy nasze życie przestaje być codziennym zdziwieniem”.  Rzeczywiście wydaje się, że zdziwienie jest nie tylko początkiem filozofowania, ale istotnie trzyma nas przy życiu. Kiedy bowiem wszystko powszednieje i nic już nie jest w stanie nas zaskoczyć, to przegapiamy całą istotę rzeczywistości. Żyjemy jakbyśmy nie żyli, a Bóg nie ma jak przebić się do nas ze swoją Dobrą Nowiną.

Szczególnie niepokojące wydaje się, że nie dziwi nas już nic z tego, co świętujemy w Boże Narodzenie. Ani to, że Stwórca staje się stworzeniem. Ani to, że Król Wszechświata rodzi się w stajni ze zwierzętami. Ani to, że Wszechmocny Bóg jest tak słaby i bezbronny, że samodzielnie jest w stanie tylko oddychać. Jeśli wobec rzeczy tak wielkich przeszliśmy do porządku dziennego, to czy nie przegapiamy codziennie miliona małych cudów, które powinny wprawiać nas w zdumienie?

Nie ma lepszych nauczycieli zadziwienia niż małe dzieci. To one z szeroko otwartymi oczami przyglądają się swojemu odbiciu w łyżeczce do herbaty, z rozdziawioną buzią podziwiają szkiełka w kalejdoskopie i z zapartym tchem śledzą przechodzące po chodniku mrówki. Czy nie byłoby piękne gdybyśmy potrafili na dłużej zachować w sobie tę zdolność do świeżego spojrzenia na każdy detal codzienności? Taki Jezus objawia nam się w tym czasie i może takiego warto dzisiaj naśladować. Tego Wam i sobie serdecznie życzę! 

 


Przy okazji zapraszam na kolejny komentarz do The Chosen – tym razem do specjalnego odcinka o Bożym Narodzeniu, który rozpoczął całą przygodę z serialem. Mam nadzieję, że dobrze wprowadzi Was w tajemnice jakie w najbliższym czasie będziemy przeżywać. https://www.youtube.com/watch?v=JYuql4PV91o 

Błogosławiona ciemność

W moim tegorocznym Adwencie póki co odnajduję zdecydowanie więcej ciemności niż światła. Może dzięki temu doświadczenie Izraela oczekującego na Mesjasza stanie mi się nieco bliższe. Kiedy w życie wkrada się brak sił i nadziei, tęsknota staje się naturalna. Chce się wtedy wołać do Boga, żeby w końcu nadeszło wybawienie. On zawsze na to wołanie odpowiada, ale prawie zawsze zupełnie inaczej niż moglibyśmy się spodziewać. 

Jedną z małych radości jakie w tym czasie mnie spotykają, to codzienne zaglądanie do mojego adwentowego kalendarza z herbatkami, gdzie znajduję nie tylko inspiracje smakowe, ale też czasem te natury duchowej. Któregoś dnia, widząc herbatę o nazwie „Arktyczny ogień”, od razu na myśl przyszły mi paradoksy dotyczące Boga: moc w słabości, życie w śmierci, nieskończoność w ograniczeniach… Dopiero co na wykładzie z chrystologii dowiedziałam się, że fachowo nazywa się to „sub contrario” – graniczący ze sprzecznością. Te sprzeczności jednak pojawiają się tylko w naszym ograniczonym ludzkim myśleniu. Dla Boga wszystko jest spójne i włączające. Pośród ciemności już jest światło.

Tego samego dnia przeczytałam słowa Tomasza Mertona:

„Kiedy nadejdzie czas, by wkroczyć w ciemność, w której jesteśmy nadzy, bezbronni i samotni; w której widzimy niewystarczalność naszej największej zalety i pustkę naszej największej cnoty; w której nie mamy nic, na co moglibyśmy liczyć, nic w naszej naturze, co mogłoby nas wspomóc i nic na świecie co mogłoby nas poprowadzić i dać nam światło – wtedy właśnie okazuje się czy prawdziwie kroczymy w wierze.”

Teraz już wszystko stało się jasne. Ciemność jest łaską.

Niepowstrzymani gwałtownicy w głoszeniu Dobrej Nowiny

 

Dzisiejsza Ewangelia mówi nam, że Królestwo Boże zdobywają gwałtownicy (βιασται). W Mt 11,12 słowo to pojawia się w kontekście Jana Chrzciciela, który jest największym „między narodzonymi z niewiast”. Ta postać zawsze wydawała mi się ważna, ale jednak jakoś odległa i niezrozumiała. Próbując zrozumieć co mogłoby dla mnie znaczyć bycie gwałtownikiem, zaczęłam szukać innych kontekstów i okazuje się, że słowo βιασται (przynajmniej w tej formie) nie występuje nigdzie indziej w całym Piśmie Świętym. Znalazłam za to inne tłumaczenie na polski: niepowstrzymani.  

Trudno mi nie pomyśleć w tym momencie o serialu The Chosen, gdzie postać Jana Chrzciciela ujęła mnie mocno za serce. Nazywany przez Szymona Piotra Creepy John (dziwaczny Jan) rzeczywiście pokazany jest jako Boży szaleniec, którego nie da się powstrzymać. Po raz pierwszy spotykamy go w więzieniu, kiedy słysząc o cudach jakie dzieją się w Kafarnaum, mówi z charakterystycznym uśmiechem „Zaczęło się!”. Jego odwaga w głoszeniu tego, do czego został wezwany, nie może nie inspirować. Pytam dzisiaj siebie czy przypadkiem nie brak mi tej gwałtowności, która pokonuje wszelkie przeszkody by być coraz bliżej Boga i zanosić Go innym. Czy nie brakuje mi determinacji żeby w prostych codziennych sytuacjach dawać nadzieję, szukać prawdy, stawać po stronie słabszych, przypominać, że Jezus już zbawił świat i nikt inny nie musi? Jan Chrzciciel zdecydowanie zaprasza mnie dzisiaj do bycia posłańcem Dobrej Nowiny.

Ostatnie dni to taki czas, kiedy z zazdrością spoglądam za ocean, co zdarza mi się jednak rzadko. 1 grudnia do kin w USA wszedł świąteczny odcinek The Chosen o tytule „The Messangers”, czyli „Posłańcy”, zapakowany w wielki koncert ewangelizacyjny – Christmas with The Chosen. Sprzedaż biletów w ciągu 24h pobiła wszelkie rekordy sieci kin, która zdecydowała się wyemitować to wydarzenie i seanse przewidziane na 2 dni rozszerzyła do 10. W weekend film znalazł się na pierwszych miejscach rankingów, a o niespodziewanym sukcesie mówią wielkie amerykańskie media. Jest w tym jakaś nutka gwałtowności, która w Boży sposób zmienia świat i sprawia, że Ewangelia dociera do miejsc, gdzie wydawało się, że niewiele jest dla niej miejsca. W Polsce jest to oczywiście nadal serial bardzo niszowy, jednak te liczby robią na mnie wrażenie i dają nadzieję, że grono fanów nad Wisłą też będzie rosło. Nie wiemy jeszcze kiedy cała reszta świata będzie miała możliwość obejrzenia historii Bożego Narodzenia w reżyserii Dallasa Jenkinsa, ale domyślacie się na pewno, że oczekuję z wielką niecierpliwością! 

Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji widzieć komentarzy, które przygotowujemy z o. Piotrem Kropiszem, to zapraszam serdecznie. W tym tygodniu omawiamy odcinek o cudownym połowie – S1E4: 

 

© 2024 Spojrzenie Serca

Theme by Anders NorenUp ↑