Blog Ewy Bartosiewicz

Miesiąc: czerwiec 2023

Siła bezsilności

W zeszłym tygodniu udało mi się z powodzeniem zakończyć kolejny rok szkolny. Nikt nie zginął, to jednak sukces. Zakończenie roku to zdecydowanie najprzyjemniejszy dzień w pracy nauczyciela. Słyszy się wtedy same podziękowania, a perspektywa 2 miesięcy bez prowadzenia lekcji (co nie oznacza bez pracy) jest niewątpliwie na tyle optymistyczna, że potrafi przysłonić trud kończącego się roku. Od mojej klasy znowu dostałam absolutnie cudowny prezent – zestaw herbatek w saszetkach, z których każda opatrzona jest dobrym słowem, obrazeczkiem lub miłym życzeniem. Powinno mi wystarczyć do końca wakacji! Nie zabrakło też kubka z chosenowymi rybkami, żebym miała w czym pić 🙂 

Nie codziennie jednak w szkole życie tak wygląda. Dominującym uczuciem towarzyszącym tej pracy, przynajmniej w moim wypadku, jest bezsilność. Nie wiesz jak wytłumaczyć, żeby zrozumieli; nie wiesz jak zmotywować, żeby im się chciało; nie wiesz jak ocenić, żeby było naprawdę, a nie tylko pozornie sprawiedliwie. Wielokrotnie Twoje działania są kontrskuteczne, musisz ponosić konsekwencje nie swoich decyji i czasem walczyć z systemem, który bywa opresyjny dla wszystkich. Oczywiście zdarzają się też momenty satysfakcjonujące – iskierki w oczach młodego człowieka, który napisał swój pierwszy program i działa (!); wycieczka, z której wszyscy są zadowoleni; pomysł na lekcję, który sprawił, że klasa nie ma ochoty wyjść z sali. Te momenty to jednak zwykle tylko światełka w ciemności. Nie piszę tego, żeby narzekać, czy udowadniać, że nauczyciele mają najgorzej. Każdy ma swoje wyzwania i bardzo nie chciałabym ich porównywać. Piszę po prostu o tym jak ja to przeżywam. Zresztą mając możliwość powrotu do pracy w IT czy korpo, podjęłam bardzo świadomą decyzję, że wolę bezsilność w szkole niż poczucie bezcelowości w biznesie. 

Duchowo patrząc, taka pozycja bezsilności wydaje się być jedną z najlepszych z możliwych. Św. Paweł mówi, że chlubić się może tylko ze swoich słabości, bo wtedy objawia się Chrystus, który w nim żyje. Pasmo sukcesów, nawet pobożnych i ewangelizacyjnych, może być dla nas niebezpieczne, jeśli choć na chwilę zapomnimy, że to nie naszą mocą dane jest nam czynić cuda, ale tylko i wyłącznie mocą Ducha Świętego. Staram się więc patrzeć na zmagania szkolne w duchu wdzięczności. Czasami chciałoby się zrobić tak wiele, a możemy sprawy powierzać jedynie Bogu. Owoców tego możemy nigdy nie zobaczyć, ale jestem przekonana, że one są. On nas przecież nie porzuca w naszej bezsilności.

Ja właśnie dotarłam do Falenicy na dwutygodniową przygodę prowadzenia rekolekcji. To miejsce, w którym dużo łatwiej powierzać swoją pracę Bożej Opatrzności, bo to co najważniejsze dzieje się w bezpośredniej relacji Stwórcy ze stworzeniem, a my w dużej mierze jesteśmy tylko świadkami tego cudu. Tu jest mnóstwo przestrzeni na przesiąkanie Bożym Słowem, spacery po lesie, czas z Nim i dla Niego. Całkiem o szkole zapomnieć się jednak nie da. Będę powierzać Duchowi Świętemu też moich uczniów. Pięknych wakacji!

Jarzmo dobre i łagodne

Wpatrujemy się dzisiaj w Serce Jezusa. Chcemy tak jak On czuć, decydować, patrzeć na świat. W tym roku towarzyszy nam Słowo z Ewangelii wg św. Mateusza (Mt 11,25-30) o Sercu cichym i pokornym. Jezus mówi w nim również o jarzmie i to ostatnie zdanie mnie zatrzymało.

Dla mieszczucha takiego jak ja, jarzmo (ζυγον) nie jest słowem dobrze znanym. Rozumiem, że narzędzie to służy do tego, żeby zwierzęta pociągowe skierować na właściwą drogę, by nie schodziły gdzieś na boki. Może być też kojarzone z jakąś niewolą, poddaniem się komuś. Jezus zachęca nas do tego, żebyśmy wzięli to jarzmo na siebie, czyli dali się poprowadzić w tym zaprzęgu, dzięki któremu będziemy bardziej skupieni na tym co ważne, a nie rozpraszali się na boki i szli opłotkami przez krzaki (czyż to nie jest to, co jest nam dziś baaaaardzo potrzebne?). Nie jest to oczywiście proces przyjemny, ale może za to być bardzo owocny i prowadzący do pełni życia. Bardzo kojarzy mi się z innym słowem, któremu powinniśmy poświęcić chyba więcej uwagi: ascezą. Zdaje się, że niesłusznie ma ono dla nas konotacje masochistyczne i kojarzy się z całkowitym zaniedbaniem własnych potrzeb. Tymczasem praktyka samodyscypliny i wkładanie własnego wysiłku w ćwiczenia duchowe są konieczne dla naszego rozwoju, nawet jeśli oczywistym jest, że zbawieni jesteśmy przez łaskę, a nie zbieraniu punktów za przekraczanie siebie. Jedno drugiego nie wyklucza, choć niektórzy tak sprawy przedstawiają. Dzisiaj Jezus zachęca do wzięcia tego jarzma na siebie i obiecuje, że będzie z tego wiele dobrego.

W znanym nam polskim tłumaczeniu owo jarzmo ma być nazwane przez Jezusa słodkim. Jako, że słodkie mogą być zarówno lody waniliowe jak i kotki w internecie, postanowiłam sprawdzić, czy rzeczywiście o coś w tym rodzaju może chodzić. Otóż pierwszymi tłumaczeniami słowa χρηστος są: dobry, życzliwy, szlachetny i łagodny. Każde z tych znaczeń otwiera całe uniwersum interpretacji, więc skupię się na dwóch, które mnie na dziś najbardziej inspirują.

Dobre jarzmo to takie, które może nie będzie przyjemne, ale jednak przyniesie konkretne dobre owoce. Powinno być najbardziej oczywistym, że to, co proponuje Bóg, jest dobre (w końcu to Jego natura i nie umiałby inaczej!), a jednak  mam wrażenie, że czasami wydaje nam się to najbardziej podejrzane. Trochę jak w znanym powiedzeniu Ronalda Reagana: „Jeżeli państwo chce twojego dobra, musisz owo dobro dobrze schować”. Czy przypadkiem nie mamy takich samych skojarzeń odnośnie Boga? Może na poziomie rozumu zdajemy sobie sprawę, że Bóg chce naszego dobra, ale uczucia podpowiadają nam odwrotnie – że chce nam coś odebrać i żąda ofiary. Może warto dzisiaj przemodlić te skojarzenia i przypomnieć sobie tę najważniejszą prawdę o Bożej Miłości i Dobroci.

Jarzmo może być również łagodne i ta interpretacja bardzo współgra z kolejnym zdaniem mówiącym o tym, że brzemię (dokładnie ciężar – φορτιον) jest lekkie (ελαφρον). Jezus wyraźnie mówi o tym, że nie zabierze nam naszych ciężarów, ale jeszcze ich nam dołoży. Paradoksalnie jednak okażą się one lekkie i to jest bardzo dobra nowina. Z pewnością jest to moim doświadczeniem, że jeśli podejmuję się trudnych działań ze względu na natchnienie od Ducha Świętego, to łaski z tym związane przewyższają wszelkie moje oczekiwania. Przyjęcie decyzji, z którymi się nie zgadzamy może mieć wymiar lekkości, jeśli mamy zaufanie, że Bóg nas prowadzi. Cierpienie możemy przeżywać z pokojem serca, jeśli ofiarujemy je w czyjejś intencji. Rezygnacja z naszych pragnień może być szczęściem, jeśli robimy to w imię większej miłości. 

Słowo χρηστος występuje w Ewangeliach jeszcze w wersecie Łk 6,35: „Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry (χρηστος ) dla niewdzięcznych i złych.” Skoro Bóg jest łagodny i dobry nawet dla tych, którzy są najdalej od Niego, to tym bardziej zachęta, by być takimi jak On dla siebie i innych, wpatrując się w Jego Miłujące Serce, a obietnicą na dziś jest to, że nasze jarzma też takimi będą dla nas.

p.s. Ikona by niezrównany Przemek Wysogląd SJ ❤️

W objęciach Trójcy

Od jakiegoś czasu bardzo lubię Uroczystości Trójcy Świętej, bo przypomina mi o tym, że Boga nie da się zrozumieć. Można tylko czytać znaki, szukać intuicji, wsłuchiwać się w Słowo i swoje serce. Podobnie jak miłości nie można zrozumieć – choć nie jest ona uczuciem, to równo daleko jej od racjonalności. Prawdziwa miłość to szaleństwo oddania życia we wszystkich jego wymiarach, co pojąć może tylko ten, kto sam jest w niej zanurzony, kto doświadczył jej w całej pełni wszystkimi zmysłami i głębią duszy. Tym też jest tajemnica Trójcy – jeden Bóg w trzech Osobach, wspólnota wiecznej i doskonałej Miłości. Dane nam będzie ją zrozumieć dopiero wtedy, kiedy staniemy się jej częścią w wieczności. 

Na szczęście już dziś możemy szukać i znajdować we wszystkim okruchów tej Miłości. Czujemy wtedy, że choć żyjemy w ciele i przeżywamy trudy codzienności, to jednak jakaś część nas oddycha już Niebem. Możemy poczuć się jak człowiek z tego mojego ulubionego przedstawienia Trójcy, o którego troszczy się Bóg ze wszystkich stron. Jego kondycja zdaje się pokazywać to, co mówił św. Paweł: „moc w słabości się doskonali” (2 Kor, 12,9). Im bardziej jesteśmy świadomi swoich ułomności, tym bardziej otwieramy się na tę troskę i pozwalamy się sobą zaopiekować. Czyż nie jest to tak naprawdę jedyną rzeczą, którą możemy zrobić o własnych siłach? Pozwolić się kochać.

W tym semestrze miałam okazję chodzić na wykład z teologii duchowości. Kilka ostatnich zajęć poświęconych było mistykom, którzy zajmują w teologii miejsce centralne, bo nauka oderwana od kontemplacji sprowadziłaby się do teoretycznych rozważań przy zielonym stoliku i nie byłaby odkrywaniem prawdziwego Boga. To, co było wspólne wszystkim doświadczeniom mistycznym, to nie różne nadzwyczajne znaki, które często przyciągają najwięcej uwagi, ale cierpienie, które przeprowadzało ich przez drogę prawdziwego naśladowania Chrystusa. Jak pisał Walter Kasper: „Ma więc mistyka naturę pielgrzymią. Często żyje w mroku Golgoty, a jednak trwa w wierze, w pewności, że znajdzie miejsce u Boga, w Jego miłosierdziu, dostrzega promieniujące na horyzoncie światło zmartwychwstania”. Człowiek z płaskorzeźby przypomina mi właśnie mistyka, który pozbawiony swoich sił, podtrzymywany jest przez Boskie tchnienie.

Jak co roku w tym dniu przypomina mi się też moja kenijska przygoda, podczas której pewien muzułmanin uświadomił mi, że nic piękniejszego o Bogu nie można powiedzieć niż to, że jest wspólnotą, a nie samowystarczalnym samotnikiem nie potrzebującym dzielić z nikim swojej chwały. Właśnie to odróżnia chrześcijaństwo od innych religii, że nasz Bóg tak bardzo pragnął dzielić się swoją chwałą, że postanowił swoją ukryć i stać się jednym z nas. Niepojęte, a jednak.  

© 2024 Spojrzenie Serca

Theme by Anders NorenUp ↑