Blog Ewy Bartosiewicz

Miesiąc: listopad 2022

Patronka cierpliwego czekania

Dzisiaj w Polsce obchodzimy wspomnienie bł. Karoliny Kózkówny, ale swoje święto ma dzisiaj też św. Filipina Duchesne. Wiele lat temu napisałam o niej rozdział w książce „Ile lat ma Twoja dusza„. Dzisiaj nadal mnie inspiruje do tego, by szukać mądrego balansu między cierpliwym czekaniem na spełnienie marzenia a umiejętnością oddawania swojego życia tu i teraz.

Sztuka Czekania

Filipina Duchesne to bardzo mało znana w Polsce święta. Jej życie na przełomie XVII i XVIII wieku przypadło na burzliwy okres w historii Francji i obfitowało w inspirujące wydarzenia. Kiedy rewolucja francuska wymusiła zamknięcia klasztorów, kazano siostrom opuścić zgromadzenie wizytek i powrócić do rodzinnych domów. W 1804 roku Filipina próbowała ponownie zebrać rozproszone siostry, ale to jej się nie udało. Spotkała natomiast Magdalenę Zofię Barat i wstąpiła do nowo założonego przez nią Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa. Od samego początku miała ogromne pragnienie wyruszyć do Ameryki Północnej, by głosić Dobrą Nowinę wśród Indian.

Długo musiała czekać na spełnienie tego marzenia – nie dlatego, że wyprawa do Ameryki była w tamtych czasach ogromnym przedsięwzięciem, tylko ze względu na to, że Filipina, będąc prawą ręką przełożonej generalnej, okazała się niezastąpiona. Dopiero po trzynastu latach otrzymała  pozwolenie na wyjazd i wraz z towarzyszkami mogła opuścić Francję. Po ponad dwóch miesiącach żeglugi dopłynęła do Nowego Orleanu, ale nie od razu została wysłana do pracy z Indianami. Przez kolejne dwadzieścia trzy lata nie tylko otworzyła nowicjat zgromadzenia i dwie szkoły, ale także zajmowała się nimi. Można by pomyśleć, że praca z ludnością tubylczą nie jest jej pisana, Filipina nigdy jednak nie straciła nadziei. W wieku siedemdziesięciu dwóch lat trafiła w końcu do Sugar Creek w Kansas, by tam oddać się wychowaniu dziewcząt z plemienia Potawatomi. Zbyt już słaba, by nauczyć się ich języka i pomagać w pracach fizycznych, trwała wiernie na modlitwie i samą swoją obecnością świadczyła o dobroci Boga. Zyskała indiańskie imię: „Kobieta, która zawsze się modli”, i to właśnie mieszkańcy Sugar Creek wnioskowali później o wyniesienie jej na ołtarze.

Pan Jezus nigdy nie obiecywał, że życie będzie łatwe i wszystkie nasze marzenia od razu się spełnią. Wręcz przeciwnie, mówił o prześladowaniach i trudach, które jednak szczęśliwie się zakończą, bo „kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mk 13,13). Czasami pośród różnych spraw codzienności zbyt szybko rezygnujemy z tego, co złożono w naszych sercach, i zbyt często poddajemy się zniechęceniu, a przecież w każdej chwili nasza życiowa sytuacja może się całkowicie odmienić.

Święta Filipina stała się dla mnie patronką mądrego oczekiwania. Wiedziała, że jeśli pragnienie pochodzi od Boga, to w odpowiednim momencie stanie się ono rzeczywistością. Nie warto więc rezygnować zbyt pochopnie. Jednym z ważniejszych zaleceń św. Ignacego Loyoli w kwestii modlitwy jest to, by nigdy jej nie skracać. To egzamin naszej wierności wobec Pana Boga, z którym umawiamy się na konkretny czas, ale pokazuje też, że On uwielbia „ostatnie chwile”. Wiele osób przekonało się o tym, że pozornie prowadząca donikąd modlitwa na samym końcu przynosi ogromne owoce.

Warto więc w małych i większych sprawach walczyć cierpliwie o nasze marzenia. Trzeba jednak uważać, by nie wpaść w drugą skrajność i, uczepiwszy się kurczowo swojego planu, nie żyć w nieustannym przekonaniu, że tylko jego urzeczywistnienie przyniesie nam szczęście. Filipina pokazuje nam drogę harmonii i zaufania. Gdyby spędziła lata swojego życia zakonnego, myśląc jedynie o misjach i pogrążając się w tęsknocie za dalekim lądem, nie znalazłaby w sobie zapału, by wiernie służyć zgromadzeniu we Francji, a potem poświęcić się zakładaniu szkół. Uczniowie z St. Louis i St. Charles nie świętowaliby teraz hucznie dwustulecia jej przybycia do Ameryki Północnej. Mądrze jest umiejętnie podtrzymywać w sobie wielkie pragnienia, przyjmując jednocześnie z tym samym zapałem obowiązki, które przynosi nam życie. Nie będziemy potrafili tego uczynić bez wsłuchiwania się w głos Boga na modlitwie. 

W jakich sytuacjach zbyt szybko się poddajesz i tracisz nadzieję?
Co najczęściej sprawia, że rezygnujesz z walki o swoje marzenia?
Czy jest w Twoim życiu pragnienie, na którego spełnienie czekasz tak bardzo, że utrudnia Ci to życie chwilą obecną?

Listopadowa zaduma nad przemijaniem

Listopad zawsze sprzyja rozważaniom o śmierci. Wspominamy tych, których jeszcze niedawno odwiedzaliśmy w domach, a nie na cmentarzu. W mojej najbliższej rodzinie w minionym roku odszedł Dziadek i Wujek, więc to realny brak, który dotknął też mnie osobiście.  Z drugiej strony listopad to czas, w którym koniec życia wydaje się na wyciągnięcie ręki, a przemijanie uznajemy za naturalną kolej rzeczy bardziej niż zazwyczaj. Niesamowicie potrzebna jest taka przestrzeń, w której na chwilę zatrzymamy się w wirze spraw do zrobienia i uświadomimy sobie, że wszystkie są drugo i trzeciorzędne. Cała rzeczywistość nabiera bowiem innej perspektywy gdy porównamy ją z wiecznością. 

Co roku o tej porze pojawia się gdzieś cytat ks. Pawlukiewicza o tym, że „to oni żyją, a my umieramy”, co przypomina mi, że śmierć jest w istocie narodzinami dla Nieba, więc powinna być celebrowana z należytą radością. Z nostalgią wspominam pogrzeby w Kenii (to już 10 lat temu!) gdzie miałam okazję tej radości osobiście doświadczyć. Żałobnicy tańczyli wokół trumny, wygłaszali płomienne mowy dziękczynne na cześć zmarłego i cieszyli się z tego, że kolejna osoba jest już bliżej Boga (nawet jeśli jeszcze czeka ją nieco lat w czyśćcu). U nas śmierć wydaje się cięższa, bardziej nieznośna, jakby to jednak był koniec i mielibyśmy się więcej nie spotkać.  

Tylko na jednym pogrzebie w Polsce doświadczyłam nieco z tego afrykańskiego ducha. Był to pogrzeb siostry zakonnej, która zmarła w Wielkim Poście. Cała liturgia była całkiem normalna, ale na wyjście z kościoła uroczyście odśpiewany został „zwycięzca śmierci”. Wtedy na chwilę otworzyło się Niebo i słychać było anielskie chóry. Okres liturgiczny okresem liturgicznym, ale jednak są sprawy ważne i ważniejsze, a nic nie jest ważniejsze od tego, że Chrystus zmartwychwstał, żebyśmy ostatecznie wszyscy mieli życie.

W tym tygodniu w ramach jednej z modlitw rozważałam co chciałbym mieć napisane na swoim nagrobku. Nie pierwszy raz już o tym myślałam i nie jest to całkiem autorska koncepcja, ale uważam, że najdoskonalszym, co można na grobie napisać jest: „Nie ma jej tu. Wróciła do Domu Ojca.

© 2024 Spojrzenie Serca

Theme by Anders NorenUp ↑