Blog Ewy Bartosiewicz

Miesiąc: sierpień 2021

Słońce i deszcz

W niedzielę wracałam z ostatniego wakacyjnego wyjazdu, wspominając wiele niesamowitych chwil ostatnich dwóch miesięcy, ale też z ciekawością myśląc o nadchodzącym roku szkolnym, który zapowiada się z wielu powodów fascynująco. Nie spodziewałam się jednak, że inspirujące doświadczenia czekać mnie będą na zwyczajnej trasie S8 między Wrocławiem a Warszawą. Niebo przede mną pokryte było miękkimi okrągłymi chmurkami, zza których co jakiś czas wyglądało nieśmiało słoneczko i nic nie zapowiadało wielkiej ulewy, która w jednej chwili uderzyła w szybę samochodu. Wystarczyło spojrzeć w tylne lusterko, żeby zobaczyć krajobraz jak z mrocznego filmu – ściana deszczu i ciemność. Miałam wrażenie, że znalazłam się na cienkiej linii łączącej ze sobą dwa światy.

Jednoczesne słońce i deszcz przypomniały mi jeden z ważnych momentów podczas moich rekolekcji. Kiedy zobaczyłam taki dokładnie krajobraz za oknem kaplicy podczas modlitwy, uświadomiłam sobie jak radość i ból mieszają się w moim życiu ostatnio niezwykle często. Radość bardzo głęboka, poczucie niesamowitego szczęścia, uczucie bycia kochaną, wybraną i obdarowaną; jednocześnie ból bardzo dojmujący, przenikający do najgłębszych pokładów duszy, sprawiający, że potrafię wybuchnąć płaczem rozdzierającym serce w najmniej oczekiwanym momencie. Istnieją razem i wcale sobie w niczym nie przeszkadzają. 

Minęły ponad dwa miesiące od kiedy oficjalnie wiadomo, że opuściłam Zgromadzenie Sacre Coeur. Ból jest niezmiennie ten sam, ale nie zabrakło również momentów radości. Otrzymałam ogromnie dużo wsparcia, którego w pewien sposób się spodziewałam, bo jest ludzkim odruchem zaoferować pomocną dłoń komuś, komu zawaliło się życie. Nie spodziewałam się jednak dwóch wiadomości, które otrzymałam od moich byłych uczniów z czasów katechezy w gimnazjum. Może niektórzy z Was pamiętają, że był to dla mnie czas niełatwy. Oprócz wielu świetnych wspomnień z pozalekcyjnych aktywności (szczególnie działań teatralnych z Alą, Ewą i Iwoną oraz wolontariatu z Agą), same lekcje religii wspominam traumatycznie jako jedną z większych porażek mojego życia. Nie umiałam poradzić sobie z zapanowaniem nad niesforną młodzieżą, a uczucie bezsilności towarzyszyło mi niemal codziennie. Teraz po latach od tamtych doświadczeń znowu deszcz i słońce spotkały się w jednym momencie, bo nadeszły te dwie wiadomości – absolutne perełki. Moi uczniowie dziękowali mi za moje świadectwo wiary; za to, że pokazałam im Boga, który kocha; za to, że nie bałam się z nimi rozmawiać na trudne tematy… Byłam w szoku, czytając co napisali! Gdyby nie ciemne chmury jakie zawisły teraz nad moim życiem, pewnie nigdy bym się o tym nie dowiedziała. 

Cały czas się uczę, że deszczowe dni są potrzebne i wcale nie wykluczają tego, by jednocześnie świeciło słońce. Gdyby te dwa światy nie tworzyły ze sobą zgranej pary, nigdy nie mielibyśmy okazji zobaczyć na niebie tęczy.

Pod drzewem figowym

Dzisiaj wspomnienie Bartłomieja (aka Natanael), więc czytamy ten niesamowity fragment Ewangelii, w którym jest tyle ciekawych momentów: „cóż dobrego z Nazaretu”, „chodź i zobacz”, „prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu”, „zobaczysz jeszcze więcej niż to”… Każdy z nich nadaje się na oddzielną inspirację do modlitwy i przemyśleń. Ja zatrzymałam się dzisiaj nad słowami: „widziałem Cię pod drzewem figowym”. Nie jestem pierwszą ani ostatnią, która zastanawia się co właściwie wydarzyło się pod wspomnianym drzewem i jak wielkie musiało mieć to znaczenie dla Natanaela skoro natychmiast rozpoznaje, że Jezus jest Synem Bożym. Myślę, że całkiem prawdopodobnie wygląda wersja pokazana w „The Chosen” (S2,E2) , gdzie Bartłomiej przeżywa sytuację, w której załamało się jego życie. Pod figowcem żegna się ze swoimi planami, pytając Boga czemu się zrujnowały, skoro przecież Jemu cały czas chciał służyć. Tam też otwiera się na Boże prowadzenie i ostatecznie pozwala by Jezus z podejrzanego Nazaretu zapewnił go, że zobaczy więcej niż może sobie wyobrazić.

Każdy z nas ma takie momenty w życiu, kiedy nie potrafimy zrozumieć dlaczego tak, a nie inaczej, potoczyła się nasza historia. Może nam się wydawać, że wszystko idzie w przeciwnym kierunku do tego, co uznaliśmy wcześniej za Bożą drogę. Tymczasem może to jest właśnie ten moment, kiedy Jezus mówi nam wyraźne: „zobaczysz więcej niż to!”. Może jeszcze nie dzisiaj, może nie jutro, ale ostatecznie przecież pokaże nam perspektywę o wiele szerszą i bardziej niesamowitą niż nasze wąskie i ludzkie wyobrażenia. 

Kluczowe w tej historii może się jednak okazać „brak podstępu”. Wydaje się, że przyjście do Boga w prostocie, powiedzenie Mu co nas najbardziej boli i jednocześnie otwarcie się na nieznane, będzie bardziej Boże niż wymuszanie na Nim realizacji choćby najbardziej pobożnego, ale jednak naszego, planu.

 

Pielgrzymi ostatniej godziny

Dzisiejsza Ewangelia o robotnikach ostatniej godziny, przypomniała mi o moim osobistym doświadczeniu pielgrzymowania sprzed 3 lat. Chciałam się z Wami podzilić dzisiaj tym, co wtedy odkryłam: 

„Aleja na Jasną Górę, 8:15 rano, w powietrzu jeszcze przyjemny chłód poranka. Idę dumnie na przedzie pielgrzymki, krokiem żwawym, bo zdążyły zadziałać już leki przeciwbólowe na moje zapalenie ścięgien. W sercu niosę wiele intencji, ale też trud ostatnich dni wędrówki. Nagle pośród myśli o spotkaniu z Matką Bożą i Jezusem, dla którego przecież idę w tej pielgrzymce i któremu oddałam całe moje życie, pojawia się myśl zupełnie inna. Oto zaczynam myśleć o tych, którzy nie szli z nami przez ostatnich 10 dni, ale dojechali w weekend lub nawet ostatniego dnia przed wejściem do Częstochowy. Przecież oni nie musieli znosić przeraźliwego upału, nie przychodzili wieczorami do medyków z objawami „asfaltówki”, nie bolały ich nogi, nie mieli odcisków na stopach i nie zgarniała ich z trasy karetka, nie składali mokrych namiotów i nie gryzły ich komary podczas wieczornych apeli. Jak więc mogą z nami wchodzić na Jasną Górę?? Czy to będzie sprawiedliwe? Może chociaż gdzieś na końcu?

I wtedy nagle zrobiło mi się strasznie głupio, bo jak nigdy przedtem, zrozumiałam przypowieść o robotnikach ostatniej godziny (Mt 20, 1-16). Tak doskonale zobaczyłam siebie upominającą się o swoją należność, choć przecież o denara umawiałam się z Panem Bogiem. A dostałam wiele więcej niż denara, bo to nie w Częstochowie było to, co najlepsze, ale podczas całej drogi – spotkałam pięknych ludzi, doświadczyłam realnej bliskości Jezusa w moim cierpieniu, miałam okazję dzielić się moim przeżywaniem relacji z Bogiem i porozmawiać z osobami, które Go poszukiwały. Doświadczyłam mnóstwa radości i bezinteresownej pomocy, z całego serca uwielbiałam Boga śpiewem i co chwilę się śmiałam. Czy ja naprawdę zazdrościłam tym, którzy przyjechali ostatniego dnia i pośród nas wchodzili na Jasną Górę? Ani trochę!

Tego dnia zrozumiałam jak perfidne potrafią być podszepty szatana, któremu łatwo udaje się sprowadzić moje myślenie do prostego porównania. Kiedy jednak zacznę się zastanawiać, to okazuje się bardzo szybko, że ten kto dojechał na pielgrzymkę, bardzo chciał iść od początku, ale nie dostał urlopu w pracy; ten, który prosi o coś do jedzenia, nigdy nie marzył o byciu bezdomnym; ten, który nawraca się w ostatniej chwili życia, wcale nie przeżył go dobrze, inwestując w wieczne imprezy.

Jest tylko jedno pytanie, które warto sobie zadawać – czy ja żyję najlepiej jak potrafię? Jest pewne powiedzenie, które mówi: „Jeśli ktoś ocenia twoją drogę, pożycz mu swoje buty” i jest w tym wiele prawdy. Patrząc z zazdrością albo litością na drugiego człowieka, nie mam pojęcia co w życiu przeszedł i czy droga, którą idzie jest tą najlepszą. Z pewnością wtedy jednak nie mam czasu, żeby go kochać i w ten sposób sprawiać, że ja będę zmierzać prosto do bram wiecznego szczęścia.”

Rana przemieniona

Obchodzimy właśnie rok ignacjański – wspomnienie 500 lat od nawrócenia św. Ignacego Loyoli. Okazuje się jednak, że po hiszpańsku, ta rocznica brzmi nieco inaczej, bo świętowane jest 500-lecie „zranienia” św. Ignacego. Mija bowiem 5 wieków od kiedy założyciel jezuitów został raniony kulą armatnią podczas obrony Pampeluny. To był, owszem, początek jego nawrócenia, bo czytając żywoty świętych podczas rekonwalescencji zapragnął swoje życie całkowicie oddać Jezusowi, ale jednak ta „rana” ma znaczenie. Czasem człowiek musi pokonać 2500 km, żeby odkryć taką prostą prawdę.

Mi było dane dokładnie we wspomnienie św. Ignacego być właśnie w Pampelunie, gdzie dla niego wszystko się zaczęło. Od tego zaczęłam też swoje rekolekcje, które były czasem gojenia ran i odzyskiwania duchowych sił przed długą drogą, jaka mnie czeka (jeśli pójdę w ślady Ignacego, to naprawdę baaardzo długa droga). Towarzyszyły mi też stopy Jezusa. Te, które pielgrzymowały po ziemi, zostały namaszczone przez przyjaciółkę z Betanii, dźwigały ciężar krzyża… a potem zostały unieruchomione przez ostre gwoździe, ale tylko na krótki czas, by za chwilę znowu przemierzać ziemię. Tym razem już inne, przemienione, zmartwychwstałe. Nadal jednak zranione. 

Wszyscy nosimy w sobie jakieś rany. Czasem większe, czasem mniejsze. Nigdy jednak tak wielkie, by Bóg nie mógł przemienić ich w chwalebne blizny. O tym właśnie śpiewa Cristóbal Fones SJ, w piosence, której (moje dosyć wolne, mam nadzieję, że adekwatne) tłumaczenie załączam poniżej:

Pod koniec życia dotrzemy
z raną przemienioną w bliznę.

Miłość będzie dawać nam się we znaki.
Droga zostawi nam tysiąc śladów.
Potkniemy się o tę samą ścianę.
Każde rozczarowanie nas przygniecie.
Ale jesteśmy dziećmi zakochanego Boga.
Spragnionymi poszukiwaczami odpowiedzi.
Jesteśmy czystą ambicją, którą zasiałeś,
aby Twoje królestwo wzrastało.

Będziemy walczyć na śmierć i życie z ego.
Poczujemy, że czas nas przytłacza.
Będziemy rozpamiętywać porażki.
Stracimy radość i muzykę.
A jednak nadal będziemy tańczyć.
Bo tacy jesteśmy, podążający za Tobą.
Niosący ogień nie do ugaszenia.
Wierzący w świat bez granic.

Jesteśmy podekscytowanymi kruchością
marzycielami, którzy nie rozpaczają.
Jutro nigdy się nie poddamy
chociaż dziś burza nas dotyka.
A jeśli popękają nasze motywacje
dla których, pewnego dnia wybraliśmy Twój sztandar,
popękani będziemy iść dalej,
bo Twoja Ewangelia jest teraz naszą ziemią.

 

Droga ekologicznego nawrócenia

Ze Światowym Ruchem Katolików na Rzecz Środowiska (dawniej GCCM, teraz Laudato Si’ Movement) zetknęłam się bardzo dawno, bo już w okolicach 2011, kiedy mój znajomy Kenijczyk Allen zakładał ruch działający na terenie Afryki (CYNESA). Ma on na celu angażować młodych katolików w działania ekologiczne. Od tego czasu wiele się zmieniło w świadomości świata (również tego kościelnego), a przede wszystkim papież Franciszek napisał encyklikę Laudato Si’, która powinna nas prowadzić przez zakątki właściwie rozumianej ekologii. 

Ja sama od dawna miałam poczucie, że chrześcijaństwo i ekologia jednak idą w parze (mimo wielu głosów przeciwnych), bo opieka nad całym stworzeniem jest przecież wpisana w nasze człowieczeństwo. Starałam się żyć tym wezwaniem w moim prywatnym życiu, a w 2019 roku z radością wzięłam udział w duchowej drodze związanej z naszym ekologicznym nawróceniem w ramach projektu Żyj Bardziej. Jeszcze nie jest za późno, żeby nabyć Eko Paczkę, gdzie oprócz książeczki z moimi rozważaniami, znajdziecie inne eko-niespodzianki. W tym czasie w Poznaniu w parafii Zbawiciela staraliśmy się w ramach eko grupy wspólnoty postakademickiej Syjon przybliżać naszym parafianom zagadnienia związane z encykliką Laudato Si’.

Dzisiaj, tym razem w Warszawie, dalej zamierzam działać na tym styku wiary i duchowości z ruchami ekologicznymi, co dla wielu po obu stronach politycznych i społecznych podziałów wydaje się czymś trudnym. Dla mnie to najbardziej oczywiste miejsce na świecie i myślę nad kolejnymi projektami duchowymi, które pozwolą nam lepiej doświadczyć całego dobra, jakie Pan Bóg podarował nam w innych stworzeniach. Jeśli to również Wam bliskie, stay tuned, bo coś się będzie działo 😉 Zachęcam Was też bardzo serdecznie do podpisania petycji w sprawie bioróżnorodności przed COP15. To okazja, żeby włączyć nasz katolicki głos do dyskusji w miejscu, gdzie podejmowane są najważniejsze decyzje.

© 2024 Spojrzenie Serca

Theme by Anders NorenUp ↑