Blog Ewy Bartosiewicz

Miesiąc: luty 2022

Mały koniec świata

Dzisiaj rano, otwierając media społecznościowe, przeżyłam szok. Wszystko krzyczało, że wojna się zaczęła, a ja byłam święcie przekonana, że jednak do tego nie dojdzie; że nie dopuścimy do tego; że nikt nie jest na tyle szalony. Okazało się, że bardzo się myliłam. Jest we mnie dziś ogromny smutek, że natura ludzka się nie zmieniła i nadal władza i pieniądze, a nie miłość i współczucie, rządzą naszym światem. To nie znaczy jednak, że musimy się tej logice podporządkować. Na agresję możemy odpowiedzieć gościnnością dla uchodźców. Na kłamstwa propagandy możemy odpowiedzieć prawdą i rzetelnością. Na wojnę możemy odpowiedzieć pokojem w sercu i przede wszystkim zaufaniem, że Bogu się nic nie wymyka, że On jest z tymi, którzy dziś stają się ofiarami czyjejś bardzo źle użytej wolności. Jeśli serce Putina nie jest już zdolne do przyjęcia miłości, to może chociaż przebije się ona do tych, którzy dziś mogą go powstrzymać. Wierzę, że nasza modlitwa i post są dzisiaj potrzebne, konieczne i mają moc zwycięstwa nad złem. Oprócz modlitwy, warto też dać od siebie kilka groszy. Wymienię trzy akcje: PCK, PCPM, Dobra Fabryka.

W moim osobistym życiu dzisiaj mija dokładnie rok od dnia, w którym dowiedziałam się, że moje marzenia, plany i nadzieje jakie miałam w sercu przez ostatnie 10 lat nie będą mogły się zrealizować. Towarzyszyły mi uczucia podobne do tych, które opisuje Natanael w The Chosen (S2E2), kiedy opowiada o końcu swojej kariery architekta. Niby od dawna się coś zapowiadało, a jednak wydawało się to takie nagłe. To była ta sama nagłość, która znowu zaskoczyła mnie dzisiaj rano. Po raz kolejny zakończył się świat, który znam i znowu przyszłość wydaje się być bardzo niepewna. Nie wiem ile jeszcze takich małych końców świata będziemy musieli przeżyć. Jedyne co wiadomo, to że, bez względu na wszystko, jesteśmy w miłujących rękach Boga.

 

 

Błogosławieni żyjący pełnią

Błogosławieństwa zawsze sprawiały mi pewną trudność. Czytając je, miałam wrażenie, że świat jaki rysują jest pełen cierpienia i łez, które zostaną wynagrodzone dopiero po śmierci. Kłóciło się to w mojej głowie z Królestwem, które jest pośród nas, które zaczyna się tu na ziemi. Życie przecież nie polega na tym, żeby zacisnąć zęby i jakoś dotrwać do śmierci, ale żeby żyć pełnią każdego dnia. Dlaczego więc szczęśliwi mają być smutni, prześladowani, ubodzy i cierpiący? Może właśnie dlatego, że prawdziwe życie oznacza znajdowanie się we wszystkich stanach. Czasami będziemy syci, ale biada nam jeśli nie mamy pojęcia co oznacza być głodnym. Czasami będziemy się cieszyć, ale bardzo niedobrze, jeśli nie mielibyśmy nigdy doświadczać smutku. Nasze życie nie powinno być nieustannym cierpieniem, ale jeśli nigdy nie cierpieliśmy, to znaczy, że nie odważyliśmy się naprawdę żyć pełnią. Rzeczywistość składa się ze wszystkich barw i żadnej nie może zabraknąć. W moim pokoju w domu rodzinnym w czasach liceum na ścianach można było znaleźć wiele cytatów. Jednym z nich był ten ks. Jana Twardowskiego: „W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze.”

Inną odpowiedzią na to, dlaczego błogosławieństwa wydaję się iść w poprzek naszej ludzkiej intuicji, proponują twórcy The Chosen w ostatnim odcinku drugiego sezonu. Jezus tłumaczy Mateuszowi, że błogosławieństwa są mapą: „Jeśli ktoś chce Mnie znaleźć, to takie są grupy, których powinien szukać”. Jest w tym jakaś głęboka mądrość, bo skoro nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają, to Lekarza znajdziemy przy tych właśnie, którzy są głodni, prześladowani, rozczarowani i porzuceni. To nie znaczy, że nie ma go przy tych sytych, bogatych i radosnych, ale tam Jezusa po prostu trudniej znaleźć, bo tam Go mniej potrzeba. W ujęciu The Chosen widzimy też, że każde błogosławieństwo otrzymuje jakąś „twarz”. To nie są abstrakcyjne hasła, ale prawdziwe życie blisko każdego człowieka. Myślę, że możemy tę Ewangelię zobaczyć jako wyzwanie, by naśladować Jezusa w byciu przy tych, którzy cierpią. Wtedy zaczyna to wszystko mieć sens.  

 

Wielkoduszność we wspólnocie

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zawsze budzi kontrowersje, ale chyba przede wszystkim jednak otwiera w ludziach nieprzebrane pokłady solidarności. Obserwuję jak co roku pojawiają się coraz ciekawsze propozycje tego co można kupić, wspierając szczytny cel, i są to coraz częściej nie tylko materialne przedmioty do wylicytowania, ale też przeróżne inne inicjatywy. Świat się bardzo zmienił od czasu kiedy na jednych z pierwszych finałów stałam z innymi licealistami na mrozie, zbierając do puszek. Już wtedy było to wydarzenie poniekąd wspólnotowe, ale wydaje się, że coraz bardziej dryfuje w tę stronę. I bardzo dobrze! Może w przyszłym roku też coś wystawię, kto wie? 😉

Zachwyt zrywem społecznym i wspólnym budowaniem tego, na czym nam zależy, jest też oczywiście ważną częścią mojej fascynacji serialem The Chosen. Nie tylko tym, że ludzie fizycznie wykładają swoje pieniądze, by serial mógł powstać, ale też to, że zaczynają tworzyć społeczność, która się wspiera, modli się za siebie i inspiruje wzajemnie. Takie działania leżą mi głęboko na sercu, więc ogromną radością jest dla mnie to, że nasza polska grupa fanów rośnie w siłę i że powstają w niej projekty wspólnej modlitwy i dzielenia się jej owocami. O to chodzi w Kościele! 

O takim społecznym wzajemnym wsparciu miałam okazję sobie ostatnio przypomnieć, opowiadając nieco o moich afrykańskich przygodach sprzed 10 lat (jakby kogoś interesowało, to tu jest początek historii). Tam, gdzie są większe potrzeby, tym ważniejsze jest wsparcie rodziny, przyjaciół i społeczeństwa i to jest bardzo odczuwalne we wszystkich krajach trzeciego świata (czy bardziej poprawnie politycznie – globalnego południa). Jestem przekonana, że bardzo wiele mamy się od nich do nauczenia, bo w zachodnim świecie ciągle mamy tendencje do egoistycznego zamykania się w „swoim”.  

Ostatnio wyświetliła mi się taka grafika i bardzo mi się spodobała. „Nigdy nie pozwól sobie na bycie osobą po lewej”. Myślę, że tym, co pozwala wzrastać w wielkoduszności i dawać z siebie więcej niż ustawa przewiduje, wiąże się ściśle z poczuciem bezpieczeństwa we wspólnocie. Mogę podzielić się tym co moje – czy to będą pieniądze, czy czas, czy zaangażowanie – jeśli mam poczucie, że kiedy ja będę potrzebować, to znajdzie się ktoś, kto do mnie też wyciągnie rękę w odpowiednim czasie. Tymczasem brutalna rzeczywistość często uczy nas tego, że jak damy zbyt wiele, to ktoś to tylko cynicznie wykorzysta i – trzymając się analogii – już nigdy nie chwyci za łopatę, bo będzie oczekiwał, że sąsiad zawsze go wyręczy. 

Gdzie jest granica między wielkodusznością a naiwnością? Kiedy pomoc drugiemu jest aktem miłosierdzia, a kiedy zupełnie przestaje być wychowawcze? Nie ma prostych odpowiedzi na te pytania, ale chyba warto zacząć od budowania wokół siebie społeczności, w których oczywiste jest, że po prostu możemy na siebie liczyć. Myślę, że nie tylko mi marzy się taki świat. 

© 2024 Spojrzenie Serca

Theme by Anders NorenUp ↑