Owszem, nic nie zdarza się dwa razy. Choć w ciągu 10 lat, to była moja siódma przeprowadzka, to jednak żadna nie była taka sama. A może nawet ta ostatnia była szczególna, bo na swoje. Jeszcze dwa miesiące temu nie przypuszczałabym, że wszystko się uda… kupić, wyremontować, urządzić… Niektórym nie zdążyłam nawet powiedzieć, że planuję się przprowadzać. Tak to jednak jakoś Pan Bóg zaplanował. Oczywiście największa w tym zasługa moich kochanych Rodziców, ale też p. Andrzeja, którego ewidentnie przysłali mi Aniołowie; przewspaniałej ekipy przeprowadzkowej spod znaku SJ, bez której bym jeszcze do dziś woziła te kartony; niesamowitej kobiecej ekipy do składania kanapy, szafy, biurka i pół łóżka (drugie pół nadal czeka na złożenie 😉 zapraszam!), dzięki której nie muszę już spać na ziemi, a moje ubrania nie leżą w workach na środku pokoju. Ściana wdzięczności z Waszymi wpisami będzie mi o Was przypominać 🙂

Chociaż żaden dzień się nie powtórzy i nie ma dwóch podobnych nocy, to jednak nie uciekniemy od tego, by czasem wielokrotnie zaczynać od nowa. Ostatnio modliłam się fragmentem Ewangelii o cudownym połowie Szymona Piotra i doskonale wczułam się w jego bezradność i trud ponownego zarzucenia sieci. Ileż razy można próbować? Pewnie tyle razy co przebaczać, czyli 77. To wymaga jednocześnie pokory i zaufania, cierpliwości i nadziei. Czasem to droga przez gęstą mgłę, jak ta, którą spotkałam, idąc o poranku do mojej nowej parafii, a czasem to skakanie po tysiąc razy z jednego drzewa na drugie jak rude wiewiórki biegające za moim oknem. Jednego tylko możemy być pewni – jeśli nie podejmiemy Jezusowego wezwania, to ominąć nas może takie mnóstwo ryb, że nie potrafimy sobie wyobrazić.

Ostatni miesiąc to było istne szaleństwo w szkole, w domu, na studiach i w tysiącu innych miejsc, które wypełniają moją codzienność, ale wydaje się, że powoli wracam do życia.  Zostawiam Was z Sanah i Szymborską… „Czemu Ty się zła godzino z niepotrzebnym mieszasz lękiem. Jesteś, a więc musisz minąć; miniesz, a więc to jest piękne”