Blog Ewy Bartosiewicz

Kategoria: Tu i teraz (Page 1 of 8)

Godzina Syna Człowieczego

W ostatnich dniach w Liturgii Słowa często słyszymy Jezusa mówiącego o „swojej godzinie”, która jeszcze nie nadeszła lub która właśnie teraz nadchodzi. Powoli zbliżamy się do momentu, kiedy wspominać będziemy najważniejszą godzinę w dziejach świata – tę w której Mesjasz, umierając na krzyżu, dokonał dzieła odkupienia. My w naszym życiu też mamy nasze „godziny” – decydujące momenty, które zmieniają bieg naszej osobistej historii. To nie zawsze są przyjemne chwile i może tak jak Jezus chcielibyśmy by nie musiały nadchodzić, ale w przedziwny sposób są one konieczne, by uczyć nas miłości. Bardzo często, jak śmierć Jezusa, wcale nie są dostrzegalne dla większości świata. A czasem dla nas również nie są łatwe do rozpoznania, bo bywa, że najważniejsze rzeczy dzieją się w tym co zwyczajne, codzienne, z pozoru nic nie znaczące, kiedy albo wybieramy większe dobro albo go nie wybieramy.    

Godzina to długo czy niedługo? Dobrze wiemy jak czas potrafi być względny. Godzina z przyjacielem potrafi trwać tyle co dwie minuty, a godzina w kolejce do urzędu tyle co dwie doby. Nawet w szkole moja godzina lekcyjna dłuży się czasem w nieskończoność i patrzę z wytęsknieniem na zegarek, żeby już w końcu zadzwonił dzwonek, ale są takie lekcje, kiedy aż furczą klawiatury od wytężonej pracy i przerwa zaskakuje zarówno mnie jak i uczniów. Z niedowierzaniem wydaję wtedy z siebie okrzyk: „to już koniec!?” W momentach kiedy zdaję sobie sprawę z tego subiektywnego odczuwania, przypominam sobie zawsze Izajasza: „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi.” (Iz 55,8-9) Chciałoby się dopowiedzieć: „Mój czas nie jest waszym czasem”. On nie tylko liczy inaczej, ale też potrafi czas rozciągać i zatrzymywać albo dramatycznie przyspieszać. Wielokrotnie doświadczyłam tego, że jeśli Jemu powierzę swój kalendarz, to w przedziwny sposób ze wszystkim zdążę. Przede wszystkim jednak, ufając w Jego plan, w pokoju serca oczekiwać mogę na wypełnienie obietnic, które wydają się być zapomniane. „Niech zaś dla was, umiłowani, nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia.” (2 P 3,8-9)

W ostatnich tygodniach miałam okazję uczestniczyć w modlitwie o nazwie „godzina święta z Getsemani”. Okazuje się, że jest ona odprawiana w Bazylice w Getsemani w każdy pierwszy czwartek miesiąca i jest czuwaniem wraz z Jezusem w Ogrójcu – odpowiedzią na rozdzierający serce wyrzut wobec uczniów: „jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?” (Mt 26,40) Podczas godzinnej Adoracji rozważa się wydarzenia z Ogrodu Oliwnego, śpiewa pieśni pasyjne i trwa w ciszy, po prostu będąc przy Nim. Jest jeden piękny moment tej modlitwy, który szczególnie zapadł mi w serce: rozsypanie wokół Najświętszego Sakramentu płatków róży, co ma symbolizować krople krwi, przelanej z czystej miłości. Tylko w tym kontekście warto rozważać mękę Jezusa – wdzięczności za to, że oddał za mnie życie. Wtedy ta godzina staje się godziną miłości. Takich ostatnich dni Wielkiego Postu sobie i Wam życzę.   

Zachwyt nad niepojętym

Dzisiejsza Ewangelia jest jedną z tych, które bardzo lubię. Z jednej strony jest to piękny przykład tego jak w Ewangelii Marka postrzegani są uczniowie, którym Jezus ciągle wypomina brak wiary i tępotę umysłu, a z drugiej strony mam wrażenie, że doskonale oddaje on sytuację człowieka nieustannie zajętego nie tym, co trzeba. Jezus z wyrzutem kieruje do Apostołów pytanie: „Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy?”. Mam wrażenie, że doskonale rozumiem ten zawód w Jego głosie, bo przecież tyle razy udowodnił już, że panuje nad każdym aspektem tego świata, a tu znowu musi przypominać o tej oczywistości. Nie trudno jednak nie wczuć się równocześnie w to, co przeżywają uczniowie, bo tu i teraz zabrakło im chleba, więc zapewne trzeba znaleźć winnych tej sytuacji i spróbować poszukać racjonalnego rozwiązania. Wydaje się jednak, że tego, czego zabrakło im bardziej niż chleba, była perspektywa. Jakby choć na chwilę złapali dystans, to zobaczyliby jak absurdalna jest troska o cokolwiek kiedy Jezus jest przy nich.

W ostatnim czasie sesji i zaliczeń na studiach miałam okazję przeczytać kilka inspirujących myśli Karla Rahnera z „Podstawowego Wykładu Wiary„. Pisał on dużo właśnie o transcendentnej perspektywie człowieka, która często ginie w chaosie codziennych obowiązków, trosk i przyjemności, a przecież stanowi podstawę naszej egzystencji. Rahner pisze o ludziach, którzy zatopieni w materialnej rzeczywistości nie dopuszczają do siebie myśli o tym, co ją przekracza, ale też o tych, którzy zdają sobie sprawę z tego, że najważniejsze pytania egzystencjalne wymagają jakiejś odpowiedzi, ale przekonani są, że jej nie znajdą i ostatecznie przyznają, że w związku z tym wszystko co robią nie ma większego sensu. Tragizm takiej sytuacji budzi we mnie ogromne pokłady współczucia, ale też przypomina o tym, że stawianie pytań i szukanie odpowiedzi powinno być priorytetem i nie mogę go zostawiać na chwilę kiedy w końcu znajdzie się czas. Rahner pisze też o tym, że człowiek jest bytem nieskończonego horyzontu i im więcej odpowiedzi znajduje, tym bardziej ten horyzont się oddala. Każda odpowiedź jest zawsze początkiem nowego pytania. To zła wiadomość dla tych, którzy chcieliby w końcu dojść do poznania wszystkiego i móc ogłosić, że znaleźli, ale to bardzo dobra nowina dla tych, którzy zafacynowani odkrywaniem coraz to nowych terenów życia, nieustannie wpadają w zachwyt nad tym co nadal niepojęte. 

Jutro rozpoczynamy Wielki Post. To czas ważny, który pewnie większość z nas chciałaby dobrze wkorzystać na przygotowanie się do świętowania Zmartwychwstania. Czy to nie właśnie teraz jest najlepszy moment, żeby szykować swoje serce do wieczności i odkrywać transcendencję w swoim życiu? A jednak mam wrażenie, że zbyt często staje się to czas postanowień o tym czego robić będę więcej, a czego mniej; co będę jeść i czego nie będę pić; co będę czytać i czego nie będę oglądać. Tymczasem może chodzi właśnie o to, żeby znaleźć czas na spokojne złapanie perspektywy wieczności i odkrycie, że zajmowanie się chlebami jest może ważne i potrzebne, ale tylko przez chwilę naszego dnia. Reszta niech będzie wypełniona tęsknotą za Nim i wiecznością oraz stawianiem pytań o to, co przekracza codzienną rzeczywistość. Nie zawsze po to, żeby znaleźć odpowiedzi, ale czasem po to tylko, żeby wpaść w zachwyt nad tym co niepojęte.

Jeśli szukacie konkretnych inspiracji, to zapraszam na kolejny cykl z The Chosen na Modlitwie w Drodze. Ten serial wiele razy pozwolił mi zmienić patrzenie i poszerzyć swój horyzont o kolejne pytania. Może i Wam posłuży 🙂

Lego i Niebo pełne relacji

„W życiu najważniejsze są relacje” – to zdanie pojawia się na różne sposoby od samego początku tego roku. Myślę o nim w kontekście tego w co inwestuję swój czas, tego co chciałabym najbardziej przekazać moim uczniom, tego co jest moją nadzieją na całą wieczność. Do ostatnich wypowiedzi papieża o nadziei na puste piekło chciałoby mi się dopowiedzieć, że to przecież nade wszystko nadzieja na pełne Niebo! Chcę ufać, że każdy, bez względu na swoją historię i wybory na ziemi, będzie miał szansę spojrzeć w oczy Jezusowi i dać się pociągnąć Miłości na wieczność, a to wiąże się z moją osobistą nadzieją na spotkania z nieprzyjaciółmi. Głęboko wierzę, że wszystkie nasze trudne relacje na ziemi wynikają z nieumiejętności kochania (mojej lub drugiej osoby), a przecież właśnie po to jest czyściec, by móc się w tym kochaniu wydoskonalić. Kiedy myślę o wieczności, to chciałabym nie tylko mieć czas dla tych, z którymi czasu mi ciągle mało (tak, wiem, w wieczności czasu nie będzie w ogóle, ale jakoś jeszcze mój mózg tego nie ogarnia i nie umie sobie wyobrazić 😉 ), ale też móc poznać tych, z którymi mi trudno i odkryć w nich nieskończone piękno, które Bóg w nich złożył, a którego póki co nie umiem dostrzec. Królestwo Boże, które już teraz jest pośród nas, objawia się w każdym geście miłości jakiego doświadczamy, ale rozkwitnie w pełni, kiedy wszyscy będziemy do tej miłości zdolni. I cóż to będzie za wieczne świętowanie! 🙂

O relacjach na co drugiej stronie możecie też przeczytać w pierwszej książce Przemka Wysogląda SJ, która jest tak pięknie wydana, że niewątpliwie wiara rodzi się z samego patrzenia, ale czytać też warto 😉 

Wszystkie relacje wymagają straty. Trzeba z czegoś zrezygnować – z meczu, ulubionego serialu czy chwili samotnego odpoczynku – by być dla drugiej osoby. Dobrze jest robić dobre rzeczy, ale o wiele lepiej robić je razem! Kiedy chcę się z kimś spotkać, to czasem muszę nawet zrezygnować z jakichś form pobożności czy długich modlitw. Relacje są w życiu najważniejsze. To o nie zapyta nas Bóg na kóncu życia.

Cytat ten pochodzi z początku rozdziału zatytułowanego „Duchowość LEGO”, w którym Przemek zachęca do przeżywania rzeczywistości jak dziecko: bez oceniania, bez komplikowania, ufnie i prosto. Kiedy dziecko jest pochłonięte zabawą klockami, to staje się ona dla niego całym światem, a my tak często mamy serce podzielone między różne sprawy i tak trudno nam być tu i teraz. Duchowości LEGO nieustannie się uczę.

Nie mógł mi się ten rozdział nie skojarzyć z kolejną piosenką Kwiatu Jabłoni. „Lego” z zupełnie innej strony, ale też opowiada o relacjach, a w szczególności o tym, że tak często się w nich ranimy i czasem chcielibyśmy za wszelką cenę tego uniknąć. Być zrobionym z klocków Lego to marzenie o tym, by nie przeżywać wszystkiego, co w naszym wewnętrznym świecie ciągle komplikuje nam życie. Na tym właśnie jednak polega całe piękno przyjaźni, że możemy się tym poplątanym światem podzielić i przeżywać go razem. To wymaga odwagi, gotowości do bycia zranionym, rezygnacji z siebie… ale w zamian daje smak Bożego Królestwa na ziemi i nic piękniejszego na tym świecie nie ma.

Na niebie grzmi
Od wiatru lecą łzy
Już dawno bym się rozsypał, gdyby nie ty
Na niebie grzmi
Wali z całych sił
Jeśli chcę, do ciebie muszę iść

 

Szczęśliwego Nowego Roku!

Pierwszego stycznia już po raz 57 obchodzimy Światowy Dzień Pokoju. W ostatnich latach chyba z coraz większą determinacją wypowiadamy nasze modlitwy o pokój na świecie, bo nieuchronnie czujemy, że wojna staje się jedną z realnych opcji. Jak co roku na dzisiejszy dzień papież kieruje do nas słowo (znajdziecie tutaj) i tym razem jest ono skupione wokół szans i zagrożeń, jakie niesie sztuczna inteligencja. To, co ja z tego tekstu biorę dla siebie, to przypomnienie, że żadne systemy cyfrowe nie są bezstronnym i obiektywnym źródłem informacji, a jedynie wypadkową decyzji, myśli i intuicji konkretnych ludzi ze swoim systemem wartości i nastawieniem do świata. „Musimy pamiętać, że badania naukowe i innowacje technologiczne nie są oderwane od rzeczywistości i „neutralne”, lecz podlegają wpływom kulturowym. Jako że, są one w pełni działaniami ludzkimi, to obierane przez nie kierunki odzwierciedlają wybory uwarunkowane wartościami osobistymi, społecznymi i kulturowymi każdej epoki. Odnosi się to także do osiąganych przez nie rezultatów: właśnie dlatego, że są one wynikiem specyficznie ludzkiego podejścia do otaczającego świata, zawsze mają wymiar etyczny, ściśle związany z decyzjami tych, którzy projektują eksperymenty i ukierunkowują produkcję ku określonym celom. Dotyczy to również form sztucznej inteligencji.” 

Możemy mieć obawy, że roboty kiedyś zyskają samoświadomość i zechcą zniszczyć naszą planetę, ale tu i teraz dzieje się to zupełnie nie spektakularnie, jak od lat, za pomocą broni, czołgów i bomb. Na całym świecie giną niewinni ludzie z powodu chciwości i obsesji władzy innych, a na naszym lokalnym podwórku to my sami sobie nawzajem robimy krzywdę. O tym będzie moja noworoczna refleksja, a w tle, już tradycyjnie, piosenka z najnowszej płyty Kwiatu Jabłoni 😉 

Szczęśliwego Nowego RokuŻyczymy sobie dzisiajUśmiechy mamy doczepioneBo trudno rok kolejny witaćGdy te poprzednie światem chwiałyI opuściły nas w nastrojuŻe w wielkim niedowierzaniuŻyczmy sobie pokoju

Mimo przerażającej rzeczywistości w różnych częściach świata, nasze uśmiechy dziś nie muszą być doczepione, ale mogą być całkiem naturalne i szczere, bo zawsze będzie istnieć napięcie między różnymi perspektywami. Może właśnie przeżywam coś trudnego i wydaje mi się, że nic dobrego już mnie nie spotka, a może jestem po doskonałym spotkaniu z przyjaciółmi i mam wrażenie, że życie jest niesamowicie piękne. Czasem spojrzę na to jak ludzie dokonują odkryć naukowych, pomagają sobie wzajemnie, poświęcają swój czas i pieniądze, by świat był lepszy i myślę sobie „ależ ludzie są dobrzy!”, ale za chwilę mój wzrok padnie na wojny, okrucieństwa, ludobójstwa, gwałty i rozboje. W mojej głowie w ciągu sekundy powstaje myśl: „ależ ludzie są podli!”. Wszystkie te rzeczywistości są jak najbardziej prawdziwe i co więcej, możemy być pewni, że współistnieć będą do końca czasów. Dopiero powtórne przyjście Chrystusa odmieni świat na zawsze i czasami nie pozostaje nic oprócz tego, by się o to modlić. Co nie oznacza, że nie mamy sobie życzyć pokoju, bo pokój na świecie jest nieodłącznie związany z pokojem serca każdego z nas.

Więc właśnie dzisiaj, chociaż na chwilę
Poczuć by się chciało, że
Wszystko będzie wybaczone
Mogę ruszyć w każdą stronę

Nie ma nic ważniejszego dla pokoju serca niż umiejętność wybaczania i przyjmowania przebaczenia. Moment, w którym powiemy drugiej osobie słowo „przepraszam” i usłyszymy, że zostało nam wybaczone, jest jednym z najcenniejszych momentów w każdej relacji, a kiedy usłyszymy w konfesjonale, że Bóg też odpuszcza nam nasze grzechy, to naprawdę możemy z nową energią ruszyć w każdą stronę. Jakiekolwiek zarzuty by nie stawiać spowiedzi usznej i zasadności wypowiadania przed obcym człowiekiem swoim najciemniejszych tajemnic, to właśnie potwierdzone przez Kościół i wypowiedziane głośno „idź w pokoju” jest najmocniejszym doświadczeniem miłosiernego Boga, jakie mamy dostępne na tym świecie. Trudno mi więc u początku kolejnego roku nie patrzeć z wdzięcznością na wszystkich wspaniałych spowiedników, którzy towarzyszyli mi przez lata mojej chrześcijańskiej drogi. Dziękuję!

Tak chcielibyśmy mniej się przejmowaćMniej głupiej złości trzymać w głowachKtórej najwięcej do samych siebieMamy, nie mogąc zacząć od nowa

Choć wybaczenie innym i przyjęcie przebaczenia jest czymś fundamentalnym, jestem przekonana, że właśnie wybaczenie samemu sobie może okazać się nie tylko najtrudniejsze, ale też decydujące o naszej wieczności. Dla Boga nie ma grzechu, który nie mógłby zostać wybaczony, ale Jego miłosierdzie trzeba jeszcze przyjąć. „Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?” (Rz 8,34). On nie może, ale my sami, owszem. To bardzo wyrafinowana wersja pychy, która nie pozwala uznać, że jesteśmy słabi i pójść dalej z nadzieją, że Bóg będzie nas kształtował. Może to dla kogoś wezwanie na dzisiaj, by zapłakać razem ze św. Piotrem po jego zdradzie i pozwolić Jezusowi spojrzeć na siebie z miłością.

Oby nie minęły z wiatremMe pragnienia nieodparteŻyły w czynie, a nie w słowieTego właśnie życzę sobie

Oby nasze noworoczne pragnienia pokoju, nadziei i radości żyły w nas każdego dnia tego nowego roku i nie dały się przytłoczyć codzienności, która czasem będzie wydawać się nie do zniesienia. Najważniejsze, by nie skończyło się na pobożnych życzeniach, ale by te pragnienia realizować w praktyce. Ignacy mówi na samym końcu swoich Ćwiczeń Duchowych, że „miłość winno się zakładać więcej na czynach niż na słowach” (ĆD 230), bo nie polega ona na mówieniu tylko, że się kocha, ale muszą iść za tym konkretne gesty, poświęcony czas i włożony wysiłek. Podobnie z nadzieją – ona nie polega na czekaniu aż pokój sam nastanie na ziemi, ale na budowaniu lepszego świata centymetr po centymetrze tam gdzie mamy na to wpływ. Tego właśnie życzę dzisiaj sobie i Tobie.  

Świąteczny czas relacji

Za chwilę świętować będziemy najważniejsze wydarzenie w historii ludzkości – moment, w którym Bóg stał się człowiekiem. Dlaczego wszechmogący Stwórca zdecydował się zawiesić swoją boską moc i przyjąć ograniczenia świata stworzonego? Odpowiedzi na to pytanie jest wiele, ale do mnie przemawia dzisiaj szczególnie jedno: Bóg zapragnął wejść z nami w ludzkie relacje. Dlatego też wszystko w chrześcijaństwie jest relacyjne – modlitwa to nie wymawianie magicznych zaklęć, ale rozmowa i spotkanie z żywym Bogiem, grzech to nie przekroczenie prawa, ale zaburzenie przyjaźni z Bogiem i ludźmi. 

Jezus nie przyszedł na świat po to, by głosić wypełnienie prawa, mówić o królestwie Bożym, uzdrawiać i czynić cuda. Wszystko to Bóg z powodzeniem przez setki lat robił przez swoich proroków. Syn Boży stał się człowiekiem, by doświadczyć na własnej skórze radosnych spotkań z przyjaciółmi, wspólnych rodzinnych pielgrzymek, rozmów do późnej nocy o tym co ważne, pocieszenia w chwilach zwątpienia… i choć ostatecznie prawie wszyscy Go zostawili w godzinie śmierci, jestem przekonana, że nie zamieniłby ich na doskonałych i nieskazitelnych wyznawców. Miłość polega na wspólnym budowaniu z tego co niedoskonałe.

Dlatego te święta nie są o jedzeniu i czystych oknach, nie są o prezentach i świątecznych piosenkach, nie są o ubieraniu choinki i pieczeniu pierniczków… chyba, że z tego wszystkiego zrobimy odpowiednie przestrzenie do budowania relacji. Te święta są o tym, że nie ma we wszechświecie nic ważniejszego niż czas spędzony z bliskimi, a w szczególności z Tym, który jest nam najbliższy, choć nie zawsze o tym wiemy i pamiętamy. 

W nowym roku razem z Agatą i Karoliną zaczynamy projekt, którym bardzo się cieszę – spotkania dla kobiet wokół serialu The Chosen. Formuła jest tak prosta, że aż banalna, ale w 4 dni zgłosiło się więcej chętnych niż jesteśmy w stanie pomieścić. Tak wielka jest tęsknota za byciem razem, dzieleniem się modlitwą i życiem. Życzę więc dzisiaj sobie i Wam wszystkim, by nadchodzące dni, gdziekolwiek i z kimkolwiek będziecie, były przestrzenią miłości.

Adwentowe Słońce

Adwent to jeden z moich ulubionych okresów liturgicznych. Jest pełen symboli i przedziwnego światła, kiedy wokół panuje wieczna noc. Wychodzisz ciemno, wracasz ciemno… i czasem zaczynasz wątpić w istnienie dnia. W tym roku do mojego Adwentu dużo światła wniosła „Piosenka o słońcu” Kwiatu Jabłoni. 

Więc zostań ze mną, bądź moim słońcemKtóre zawsze powracaDni początkiem i ich końcemCiemność światłem przeplataj

Roraty są jednym z niewielu polskich pobożności ludowych, które budzą mój zachwyt. Liturgia o świcie nie tylko sprawia, że te ciemności przeplatane są światłem, ale też zachęca do tego, by to Jezus był początkiem naszego dnia i od rana nastrajał naszą duszę ku wieczności. W tym roku te poranne pobudki są dla mnie łatwiejsze niż zazwyczaj, bo już od jakiegoś czasu wstaję o 5 rano (tak, dobrze czytasz! 😉 ) Zachęcił mnie do tego filmik Przeciętnego Człowieka, a duchowo potwierdził filmik o. Adama Szustaka, który zupełnie niespodziewanie skomentował czytanie z Księgi Mądrości (Mdr 6, 12-16).

Dziś już nie umiem patrzeć w horyzontNie czując, że mi zależyBo on jednocześnie mi mówi, że wszystkoKiedyś na zawsze się zmieni

Adwent to nie czas oczekiwania na 25 grudnia, ale na coś znacznie głębszego. Co roku przygotowujemy się do tego, żeby na nowo odkryć co konkretnie oznacza dla nas wcielenie i jakie ma konsekwencje w naszym osobistym życiu. Gdyby miało to być tylko wspomnieniem wydarzenia narodzin Jezusa w Betlejem sprzed 2000 lat, to niewiele by to było warte. W adwentowym oczekiwaniu mamy natomiast jeszcze jeden wymiar, szczególnie podkreślony w pierwszych dniach tego okresu – oczekiwanie na paruzję. Warto nie tylko przypominać sobie o tym ostatecznym przyjściu Mesjasza, ale może właśnie patrząc na wschodzące na horyzoncie słońce, uświadomić sobie, że jesteśmy tu tylko na chwilę, a gdy wszystko na zawsze się zmieni, będziemy nieustannie w Jego miłującej obecności.    

I ja tak jak każdy mam niepokojeŻe w biegu życie przegapięA razem z tobą widzę na nowoNiczego nie tracę

Dobrze jeśli czas Adwentu będzie dla nas momentem zatrzymania i refleksji, ale dla większości pewnie nie będzie. Domykanie ostatnich spraw przed świętami, przygotowania do wigilii i mnóstwo innych codziennych zadań mogą powodować w nas niepokój i frustrację. Czas znowu przelatuje nam przez palce, mimo że tym razem miało być inaczej. A jednak tak niewiele trzeba, by był to owocny czas – wystarczy zaprosić Boga do całej tej naszej bieganiny i z uśmiechem zaśpiewać Mu: „Razem z Tobą widzę na nowo – niczego nie tracę”.

To jasne jak słońce, bez cienia wątpliwościBez cienia wątpliwościŻe z tobą mi lepiej, nie umiem już bez ciebieNie umiem nic bez ciebie

Bez cienia wątpliwości wiadomo, że z Jezusem lepiej i że bez Niego nic. Może o tym przede wszystkim powinien być Adwent.

Turbo nadzieja

Czytania z ostatniego tygodnia roku liturgicznego mogą budzić nieprzyjemne uczucia. Wszak czytamy o tym, że powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu, będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie… A jednak ostatecznie mają prowadzić nas ku nadziei, bo Jezus powie: „A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie”. Wydaje się, że tej lekcji z Bożej logiki raczej nie odrobiliśmy, bo kiedy dzieją się rzeczy straszne – czy to na świecie czy w naszym osobistym życiu – rzadko chyba myślimy o tym, że to dobra nowina.

W zeszłym miesiącu zakończył się w Rzymie Synod o sonydalności. Komentujący od lewa do prawa zarzucają mu zarówno to, że wywraca Kościół do góry nogami jak i to, że zupełnie nic nie zmienia, a przecież powinien. Mam przekonanie, że to bardzo dobrze świadczy o tym, co się na tym Synodzie zadziało. W tym temacie polecam Wam doskonałe dwie rozmowy w ramach Podcastu Jezuickiego z Michałem Kłosowskim i Julią Osęką. Absolutnie urzekły mnie słowa Julii (najmłodszej uczestniczki Synodu), które nieco podsumowują jej wrażenia po tym czasie: „Myślałam, że ja przyjeżdżam z moją perspektywą osoby młodej, a biskupi i kardynałowie przyjeżdżają ze swoją perspektywą. Bardzo się myliłam! Rozmowy w mojej grupie (dotyczącej misji i roli kobiet) napełniły mnie taką nadzieją, że nie wiedziałam, że można mieć taką nadzieję i taką radość z tych rozmów”. Później Łukasz nazwał to jeszcze dobitniej „turbo nadzieją”, co z przyjemnością zabieram do mojego słownika. Julia mówiła też o tym, że podstawą wszystkich spotkań w grupach było wzajemne słuchanie i próba zrozumienia innej perspektywy drugiego. Mam wrażenie, że jest to nam teraz niezwykle potrzebne zarówno w Kościele, jak i ogólnie w społeczeństwie. Jakiś czas temu, jeszcze przed wyborami, odkryłam, że istnieje coś takiego jak Polski Dialog, gdzie można umówić się na spotkanie z kimś kto ma odmienne poglądy na daną sprawę i porozmawiać w atmosferze wzajemności o tym jak każda ze stron ją widzi. Wydaje mi się to genialnym pomysłem i w jakiś sposób odpowiedzią na ideę synodalności. Nie chodzi w niej bowiem o to, żeby koniecznie zmieniać poglądy, doktryny i prawa, ale właśnie o to, by wychylić się ze swojej bańki i poszerzyć horyzont myślenia.       

Julia w podcaście opowiada też o tym z jakim szacunkiem i otwartością traktowana była przez wszystkich uczestników Synodu i jak bardzo jej zdanie się liczyło, choć się tego nie spodziewała. Nieuchronnie przywołuje to na myśl moje osobiste doświadczenie sprzed lat, kiedy miałam ogromny zaszczyt uczestniczyć w Kapitule Generalnej Zgromadzenia Sacre Coeur w 2016 roku. Nie byłam wtedy delegatką i nie brałam udziału w samych obradach, ale zajmowałam się pomocą w zespole medialnym. Byłam tam jedną z najmłodszych sióstr, ale doświadczyłam niesamowitej życzliwości i otwartości od wszystkich delegatek, a panująca atmosfera dialogu i słuchania była obecna również poza salą plenarną i wszystkie doskonale to czułyśmy. To było doświadczenie Kościoła w absolutnie najlepszym wydaniu, gdzie Ducha Świętego można było niemal dotykać na każdym kroku. Wyobrażam sobie, że uczestnicy Synodu mieli bardzo podobne doświadczenia.

Co jednak kiedy zderzymy wydarzenia Synodu z rzeczywistością, którą jesteśmy zalewani na co dzień? Jak mamy wierzyć, że cokolwiek zmieni się w Kościele pełnym obrzydliwości, podłości, krzywdy, pychy, manipulacji, nadużycia władzy? Jedyną odpowiedzią jest paradoks krzyża – „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5,20). Obyśmy coraz częściej potrafili żyć tą turbo nadzieją w każdych okolicznościach naszego życia.  

Do posłuchania na ten tydzień 😉

 

Słabość i niedoskonałość, które dają życie

Ostatni tydzień był dla mnie przebogaty w inspiracje muzyczne. W końcu ukazał się długo oczekiwany album Kwiatu Jabłoni o tytule Pokaz Slajdów. Jest on taką kopalnią przemyśleń, emocji, zaskoczeń i odkryć, że o wielu piosenkach będę chciała jeszcze napisać. Jest jednak coś poza piosenkami, co mnie bardzo wzruszyło i czym dzisiaj chciałam się podzielić. W przedsprzedaży można było kupić płytę ze specjalnymi dodatkami i właśnie taka dotarła do mnie w czwartek wieczorem. Okazało się, że na tej wyjątkowej płycie przed każdym utworem znajdują się nagrania z osobistych dyktafonów Kasi i Jacka z czasów dwuletniego przygotowywania albumu. To krótkie fragmenty prób, nucenia, często jeszcze fałszujące i niedoskonałe, które moim zdaniem są czymś o wiele cenniejszym niż gotowe utwory wielokrotnie poprawiane, dopracowywane i sprawdzane w każdej nutce. Oni dali nam na tej płycie kawałek swojego serca i duszy. Podzielili się czymś absolutnie nietypowym w dzisiejszym świecie –  niedoskonałością i słabością. Taka wrażliwość jest mi bardzo bliska i myślę o niej z ogromną wdzięcznością.

Kiedyś na swoich rekolekcjach odkryłam, że dzielenie się tym, co słabe jest oznaką wewnętrznej siły. Obrazem, który wtedy mi towarzyszył, była niezapominajka, która na zewnątrz pokazuje swoje delikatne kwiatki, a pod ziemią ma mocne i rozległe korzenie, dostarczające jej życiowych soków.  O ileż piękniejszy byłby świat gdyby każdy w przekonaniu o swojej ogromnej wartości, potrafił w prostocie pokazywać innym też to, co niedoskonałe i kruche? Czymś zupełnie przeciwnym jest postawa, która zdecydowanie w świecie dominuje – to próba ukrycia swoich słabości i pokazania na zewnątrz siły. Przedstawia to obraz jeża, który wystawia swoje kolce i gotów jest (nawet jeśli nie intencjonalnie) poranić wszystkich wokół, żeby chronić swój miękki brzuszek. W większej skali właśnie to rodzi wojny i konflikty, które nieustannie dzieją się na naszych oczach i niszczą to, co dobre i piękne. Tak bardzo chciałoby się coś zrobić, a jednak okazuje się, że pozostaje nam bezsilność i stwierdzenie, że możemy się tylko (?!) modlić.

I tu z pomocą przychodzi kolejne muzyczne odkrycie ostatnich dni – przepiękna piosenka, i zarazem modlitwa o pokój, stworzona przez osoby, które same w sobie są dla mnie inspiracją. Dominik Dubiel SJ od lat nie tylko swoją muzyką, ale również pisaniem, przybliża mnie do Boga, pokazując Go jako tego, który kocha każdego i zawsze łączy a nie dzieli. Anię Weber natomiast znam z zupełnie innych zakątków internetu (o czym więcej za chwilę). Stworzyli oni niesamowicie wzruszającą aranżację wokół psalmów 122 i 62. Słuchając tego kolejny raz, nabieram coraz większego przekonania, że to właśnie nasza bezsilność i słabość robią miejsce dla wszechmocnego Boga, który może poruszyć serca nawet najbardziej zatwardziałych agresorów. „Proście o pokój dla Jeruzalem. Niech żyją w pokoju, którzy Cię miłują”…

Anię Weber poznałam przed laty, oglądając kanał Mama Lama, w który wkręciłam się już nawet nie pamiętam kiedy. Razem z Olą Woźniak w tak piękny sposób ze sobą rozmawiały, że nie przeszkadzały mi tematy o macierzyństwie, które zasadniczo nie są mi ani specjalnie bliskie ani potrzebne. Z ciekawością jednak śledziłam kolejne wątki i z bardzo szerokim uśmiechem obejrzałam jeden z końcowych odcinków, w którym tłumaczą, że ich życie zbudowane jest na Jezusie i to daje im siły każdego dnia. Choć przez poprzednie kilka sezonów nie padało nic o Panu Bogu, to Ducha Świętego dało się wyczuć na każdym kroku. W ten sam naturalny i niewymuszony sposób opowiadają o tym jak wiarę przekazują swoim dzieciom. Kto nie zna, bardzo polecam 🙂 

Dwa filmy, które poruszyły mnie do głębi

Ostatnio w przeciągu trzech dni widziałam dwa filmy, które poruszyły mnie do głębi. 

Sound of freedom – film opowiada historię Tima Ballarda, który rzucił swoją pracę jako agent w służbach specjalnych, by wyruszyć do Kolumbii i ratować dzieci przed sprzedażą pedofilom jako niewolnicy seksualni. W moim odczuciu to film, który pokazuje przede wszystkim tragedię dzieci, których życie nieodwracalnie zostaje zniszczone przez ludzi, którzy dopuszczają się jednych z największych zbrodni możliwych. To opowieść o działalności przestępczej, która jest trzecim najlepiej opłacalnym interesem na świecie, zaraz po handlu narkotykami i bronią, ale przede wszystkim opowieść o brawurowych akcjach ratowania najsłabszych. Temat ten jest mi osobiście bliski, bo od kilkunastu lat wspieram Fundację HAART, która zajmuje się pomocą ofiarom handlu ludźmi w Kenii. Od tego czasu słyszałam już setki historii, z których każda powoduje zarazem wzruszenie i ogrom złości. Na szczęście większości ofiar udaje się przywrócić normalne życie i nadzieję! Jeśli chcesz pomóc finansowo, to zapraszam.

Zielona granica – film próbuje przedstawić wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej z jesieni 2021, pokazując perspektywę uchodźców, straży granicznej, mieszkańców i aktywistów. W moim odczuciu to film o dramacie każdej osoby, która musi opuścić swój kraj, by szukać schronienia na obczyźnie, ale przede wszystkim o ludzkiej wrażliwości na cierpienie najsłabszych. Film pokazuje wiele prawdziwych historii, które dochodziły do nas tamtej jesieni. To opowieść, która jest dla mnie osobistym wyrzutem sumienia, bo nie zrobiłam nic, by pomóc tym, którzy tak blisko mojego rodzinnego domu na Podlasiu tułają się po lasach i stają się niechcianym towarem przerzucanym wielokrotnie przez granicę. Co jednak gorsze, wielokrotnie przeszłam obojętnie obok kogoś w potrzebie na mojej własnej ulicy i to boli mnie jeszcze bardziej.

Oba filmy mówią o niesamowicie ważnych problemach współczesnego świata, o których nikt z nas nie chce słyszeć, a jednak dzieją się na naszych oczach, poddając w wątpliwość osiągnięcia współczesnej cywilizacji. Bardzo dobrze, że powstały! Mówią o ludziach, którzy niczym nie zasłużyli sobie na tragiczny los jaki ich spotkał, a jednak tracą życie i zdrowie, będąc ofiarami w rękach tych, którzy mają władzę i pieniądze, ale za to za grosz sumienia. Filmy te mówią jednak przede wszystkim o tych, którzy zdecydowali się poświęcić swoje życie żeby ratować innych z bagna – o ich heroizmie i wytrwałości. 

Oba filmy mają też swoje zgrzyty. Sound of freedom w sposób bardzo uproszczony i hollywoodzki pokazuje walkę z handlarzami i przemytnikami, ale najbardziej negatywnie oceniam wystąpienie Jima Caviezela, który na końcu filmu mówi o tym jak ważne jest, żeby ludzie zobaczyli ten film. Oczywiście zachęcam jak najbardziej do jego obejrzenia, ale świata nie zmienia się w kinie, tylko po wyjściu z niego. Caviezel mógł choćby zachęcić do wsparcia organizacji założonej przez Tima Ballarda – Operation Underground Railroad, która aktywnie działa na rzecz ratowania dzieci, a jednak zachęca do tego, by kupić komuś bilet do kina i dołożyć się do już stu milionowych zysków filmu. Zielona granica natomiast w mojej opinii osłabia swój przekaz poprzez antyrządowe wstawki i niesprawiedliwe pokazanie strażników granicznych jako nieludzkich i obojętnych na los niewinnych (z jednym wyjątkiem). Życie ma więcej odcieni szarości, ludzie stają przed ogromnymi dylematami moralnymi, a problem migracji jest tak niesamowicie złożony, że wymaga ogromnej ostrożności w opisywaniu. Niestety przez polityczne podziały w Polsce wiele osób filmu nie zobaczy, a szkoda. 

Ostatnim kamyczkiem do rozważań o problemach współczesnej cywilizacji w ten weekend był dla mnie  światowy dzień migranta i uchodźcy obchodzony w Kościele w ostatnią niedzielę września. Najpierw wysłuchałam pięknego wykładu Rafała Bulowskiego SJ, który przypomniał o tym, że do pomagania nikogo nie można zmuszać, bo miłość dokonuje się w wolności i zachęcił do wrażliwego postawienia się w sytuacji osób, których życie zmusiło do najtrudniejszych decyzji, ale też do uszanowania lęku, który kogoś innego może paraliżować. Potem uczestniczyłam w przepięknej wielokulturowej Mszy, na której bp Krzysztof Zadarko wygłosił poruszające kazanie o tym, że dla Boga nikt nie jest obcy i o tym, że nie można budować poczucia bezpieczeństwa kosztem deptania ludzkiej godności.  

Na koniec jeszcze jeden obrazek dopełniający całości. Wczoraj kiedy wyszłam z kina i wróciłam do mojego roweru, uświadomiłam sobie, że jak go tam zostawiałam, to zupełnie zapomniałam wyłączyć lampki. Teraz już nie były zapalone, więc ktoś musiał je za mnie wyłączyć. Spojrzałam na rower stojący obok, który ktoś doparkował w międzyczasie do mojego stojaka – trochę obdarty, z zardzewiałym łańcuchem, z dzwonkiem z napisem „I love my bike”. Pożałowałam, że nie mam przy sobie karteczki, żeby napisać podziękowanie, ale pomyślałam z wdzięcznością: „Ludzie są dobrzy”. Po obu seansach nie mam wątpliwości, że na świecie jest bardzo dużo strasznego bagna, ale nie zmienia to faktu, że dobrych ludzi jest więcej. Nie dajmy sobie odebrać nadziei i zapału do tego, żeby wzrastać w prostej codziennej wrażliwości. 

Ostateczne „tak”

Wczoraj znowu miałam okazję być świadkiem tego jak bliski mi jezuita mówi Bogu swoje ostateczne „tak” (po raz drugi, bo śluby wieczyste składał już w nowicjacie). Podczas uroczystości Romek postanowił wyłamać się nieco z utartych schematów i sam powiedział do nas kilka słów po Ewangelii, z których wiele przypomniało mi o tym, co ważne, co daje życie i co rozpala serce. 

Na początku opowiedział nam o śnie, który miał kilka lat temu, w którym to odkrył trzy ważne zasady życia: kochać ludzi, ufać życiu i przeżyć wszystko. Choć słyszałam już wcześniej tę historię, teraz zarezonowały we mnie mocno słowa o zaufaniu.  Bóg nieustannie wzywa mnie do tego, by ufać drodze i procesowi, a ja ciągle jestem niecierpliwa. Chciałabym znać plan i widzieć cel na horyzoncie. Na ostatnich rekolekcjach ta prawda o zaufaniu do życia przyszła do mnie w postaci słów z piosenki Dream Theater: „let the story guide me„. Historia więc się toczy i prowadzi mnie naprzód krok po kroku. 

Dużą część kazania wypełniło rozumienie przez Romka ślubów zakonnych, które za chwilę miał wobec wszystkich, przed Jezusem Eucharystycznym, odnowić. To rozumienie jest mi bardzo bliskie i przypomina o tym, że choć moje śluby wygasły już ponad dwa lata temu, to ja wciąż całym sercem chcę nimi żyć tu i teraz, gdzie Bóg mnie postawił.

Czystość to kochać ludzi w głębokich relacjach, bez lęku, bez udawania, bez egoizmu, to ciągle poszerzać serce i uczyć się być dla innych. Posłuszeństwo to ufać, że Bóg działa w grzesznym Kościele, to wolność do realizacji Jego planu, a nie swoich pomysłów, to braterstwo i świadome pielęgnowanie małych gestów miłości mimo różnych uprzedzeń. Ubóstwo to przyjąć siebie i innych w swojej największej słabości, pozwolić sobie na zależność i wrażliwość, to prostota na wielu różnych poziomach. 

Rady Ewangeliczne są dla każdego, kto pragnie iść za Jezusem, bo jak to Romek ujął: powiedzieć Jemu”tak”, to powiedzieć „tak” życiu w sobie i pozwolić, by to życie płynęło do świata. Jedno jednak zdanie szczególnie dziś we mnie rezonuje: „Kiedy o Nim myślę, wszystko we mnie jest do głębi poruszone”. Podpisuję się pod tym. Tak właśnie jest.

 

Całość uroczystości możesz wysłuchać tutaj.
Zdjęcie by Asia Wiśniewska. Więcej zdjęć tutaj.

« Older posts

© 2024 Spojrzenie Serca

Theme by Anders NorenUp ↑