Koniec roku, jak zawsze, jest czasem, w którym ocieram się o szaleństwo. Sesja na studiach, milion papierów w szkole, przygotowania do zakończenia, wycieczki, a to wszystko już na oparach sił. Pisanie bloga jakoś się nie łapało do spraw ważnych i pilnych. Miałam poczucie balansowania między „zdążę” a „nie zdążę”, ale ostatecznie bez utraty kontroli nad rzeczywistością. Pamiętam jednak wiele momentów mojego życia kiedy goniące mnie deadliny (często takie, które sama sobie narzuciłam), sprawiały, że traciłam z oczu to, co najważniejsze. Dobrze więc rozumiem o czym w tej piosence śpiewa Kwiat Jabłoni:

Zasnęłam na trawnikuChciałam tylko na sekundęTo nie miała być godzina ani dwiе
Zasnęłam na trawnikuTrzysta rzeczy do zrobieniaPrzeciеż świat się nie zmienia kiedy śpię

Zasypianie w każdych możliwych warunkach, nawet bez specjalnego zmęczenia, jest raczej moją mocną stroną, ale pamiętam też takie momenty kiedy te 300 rzeczy do zrobienia odbierały mi na tyle siły, że nie byłam w stanie funkcjonować. Choć dzisiaj nadal robię dużo, to nauczyłam się bardziej dbać o swój work-life balance i przede wszystkim inwestować w spotkania i relacje ponad zadaniami do zrobienia. Kluczowy jednak wydaje się tu ostatni werset. Czy rzeczywiście świat się nie zmienia kiedy śpię? Czy wszystko jest na mojej głowie i nie mogę ani na chwili wypuścić niczego z rąk? Czy bez mojego udziału Bóg nie może działać? A przecież: „Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza się sierp, bo pora już na żniwo” (Mk 4,26-29) I to jest jedna bardzo ważna prawda – moje działanie to tylko kropla w morzu wszechświata i czasem nie ma znaczenia jak dużo zrobię, ale raczej to czy będę w pełni obecna tu i teraz. Za kilka dni wybieram się na swoje rekolekcje, które w tym roku będą trwały aż miesiąc. Wyłączę telefon, nie będę kontaktować się z nikim poza Duchem Świętym i kierownikiem duchowym, a już tym bardziej nie będę działać i załatwiać żadnych spraw. I wiecie co? Świat się dalej będzie kręcił, rozwijał i fantastycznie działał beze mnie 😉

Drugim, o czym warto pamiętać, to fakt, że nie koniecznie wszystko musi być zrobione. Ostatnio odkrywam, że bycie Marią, a nie Martą, polega częściowo na tym, żeby przyjąć z pokorą, że nie wszystko zdążę. I tak też jest ok. Nawet jak nie wszyscy będą z tego zadowoleni, a w szczególności ja sama. Od dłuższego czasu priorytetem są dla mnie spokojne poranki, kiedy mam czas dla Jezusa i spotkania z ludźmi, które dają mi życie. Mając takie źródła do czerpania, można działać nawet na wysokich obrotach. 
Jest już późny wieczór
Wiem, że mam nieodebrane, no przepraszam cięJa miałam słodki senŻe nie ma mnie tu wcaleŻe jestem niebem i trawnikiem i tym drzewemNo wybacz proszę, że
Zasnęłam na trawniku
Druga połowa tej piosenki budzi we mnie wspomnienia najtrudniejszych czasów, kiedy lista zadań była tak długa i czas tak ściśle zaplanowany, że modliłam się by nigdzie nikogo po drodze nie spotkać, żeby przypadkiem nie stracić cennych minut, bo oznaczało to zwykle straty nie do odrobienia. To stan, w którym rzeczywiście miałam ochotę zniknąć – stać się niebem, trawnikiem i drzewem, żeby już nikt ode mnie nic nie chciał. To jest bardzo niebezpieczny stan, w którym powinny zapalić się wszystkie czerwone lampki, bo zwykle nie jest oznaką heroicznego działania dla innych, ale pychy, która każe wszystko brać na swoje barki. 
 
W ostatnich miesiącach było intensywnie, nie przeczę. Na pewno się nie nudziałam. Podsumowując jednak ten kończący się rok, muszę przyznać, że nie zasnęłam na trawniku. I bardzo mnie to cieszy 🙂