Trwamy jeszcze w okresie wielkanocnym, a zmartwychwstanie nieodłącznie kojarzy się ze świtem. To właśnie o poranku pierwszego dnia tygodnia kobiety, a wśród nich na pewno Maria Magdalena, poszły zaopatrzone w wonności, by dopełnić czynności pogrzebowych Jezusa. Nie spodziewały się niczego spektakularnego, a jednak były pierwszymi świadkami najważniejszego wydarzenia w historii świata. Czemu poszły tak wcześnie? Przecież szły do umarłego… a jednak była w nich jakaś pozytywna niecierpliwość, która nie pozwalała im czekać.

Minęło już ponad pół roku od kiedy, zainspirowana najpierw napotkanym przypadkowo fimikiem od Przeciętnego Człowieka, a potem jeszcze utwierdzona w swojej decyzji przez Adama Szustaka, zaczęłam wstawać codziennie o 5:00 rano. Z początku wydawało się to szaleństwem, ale z czasem okazało się być prawdziwym luksusem pośród zabieganej codzienności. Poranny krótki trening, spokojna długa modlitwa, śniadanie bez pośpiechu – ta rutyna odmieniła moje życie na zawsze. Pozwala mi ona zacząć dzień od bycia Marią, kiedy przez cały dzień trzeba ogarniać zadania po martowemu. Czasem jakieś wieczorne imprezy i wyjazdy zaburzą mi mój rytm, ale z przyjemnością wracam do niego, gdy tylko mogę. 

Miałam kilka dni temu przyjemność obejrzenia filmu Perfect Days, którego fabuła jest tak prosta, że nawet nie da się jej zaspoilerować. Opowiada o Hirayamie, mieszkańcu Tokyo, który wstaje codziennie o świcie, by sprzątać miejskie toalety, ale potrafi z taką uważnością przeżywać swoją monotonną codzienność, że staje się ona źródłem szczęścia i radości. Jest w nim coś z tej Marii Magdaleny, która idzie by wykonać to, co do niej należy, a w zamian otrzymuje niesamowite spotkanie i ważną misję. Hirayama niewiele mówi, ale jego cicha obecność i zwyczajne proste gesty wprowadzają światło w życie innych. Czy nie o to właśnie chodzi w byciu światłem dla świata?

Wczoraj przypadkowo zerknęłam na obrazek z moich ostatnich rekolekcji. Jest tam kilka haseł, które przypominają mi o tym, do czego Pan Bóg zapraszał mnie w kolejnym roku mojego życia. Z pewnym zaskoczeniem przeczytałam tam dwa proste słowa: „przebóstwienie codzienności”. Jeśli prawdziwie spotkamy Zmartwychwstałego w naszym życiu, to będzie On objawiał swoją moc w najbardziej przyziemnej i monotonnej rzeczywistości, jaka nas otacza, sprawiając, że wszystko będzie małym cudem. Jestem przekonana, że tak trzeba żyć! 😉

p.s. Jakby ktoś jeszcze chciał pomodlić się Drogą Światła, to zapraszam 🙂