Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy zawsze budzi kontrowersje, ale chyba przede wszystkim jednak otwiera w ludziach nieprzebrane pokłady solidarności. Obserwuję jak co roku pojawiają się coraz ciekawsze propozycje tego co można kupić, wspierając szczytny cel, i są to coraz częściej nie tylko materialne przedmioty do wylicytowania, ale też przeróżne inne inicjatywy. Świat się bardzo zmienił od czasu kiedy na jednych z pierwszych finałów stałam z innymi licealistami na mrozie, zbierając do puszek. Już wtedy było to wydarzenie poniekąd wspólnotowe, ale wydaje się, że coraz bardziej dryfuje w tę stronę. I bardzo dobrze! Może w przyszłym roku też coś wystawię, kto wie? 😉

Zachwyt zrywem społecznym i wspólnym budowaniem tego, na czym nam zależy, jest też oczywiście ważną częścią mojej fascynacji serialem The Chosen. Nie tylko tym, że ludzie fizycznie wykładają swoje pieniądze, by serial mógł powstać, ale też to, że zaczynają tworzyć społeczność, która się wspiera, modli się za siebie i inspiruje wzajemnie. Takie działania leżą mi głęboko na sercu, więc ogromną radością jest dla mnie to, że nasza polska grupa fanów rośnie w siłę i że powstają w niej projekty wspólnej modlitwy i dzielenia się jej owocami. O to chodzi w Kościele! 

O takim społecznym wzajemnym wsparciu miałam okazję sobie ostatnio przypomnieć, opowiadając nieco o moich afrykańskich przygodach sprzed 10 lat (jakby kogoś interesowało, to tu jest początek historii). Tam, gdzie są większe potrzeby, tym ważniejsze jest wsparcie rodziny, przyjaciół i społeczeństwa i to jest bardzo odczuwalne we wszystkich krajach trzeciego świata (czy bardziej poprawnie politycznie – globalnego południa). Jestem przekonana, że bardzo wiele mamy się od nich do nauczenia, bo w zachodnim świecie ciągle mamy tendencje do egoistycznego zamykania się w „swoim”.  

Ostatnio wyświetliła mi się taka grafika i bardzo mi się spodobała. „Nigdy nie pozwól sobie na bycie osobą po lewej”. Myślę, że tym, co pozwala wzrastać w wielkoduszności i dawać z siebie więcej niż ustawa przewiduje, wiąże się ściśle z poczuciem bezpieczeństwa we wspólnocie. Mogę podzielić się tym co moje – czy to będą pieniądze, czy czas, czy zaangażowanie – jeśli mam poczucie, że kiedy ja będę potrzebować, to znajdzie się ktoś, kto do mnie też wyciągnie rękę w odpowiednim czasie. Tymczasem brutalna rzeczywistość często uczy nas tego, że jak damy zbyt wiele, to ktoś to tylko cynicznie wykorzysta i – trzymając się analogii – już nigdy nie chwyci za łopatę, bo będzie oczekiwał, że sąsiad zawsze go wyręczy. 

Gdzie jest granica między wielkodusznością a naiwnością? Kiedy pomoc drugiemu jest aktem miłosierdzia, a kiedy zupełnie przestaje być wychowawcze? Nie ma prostych odpowiedzi na te pytania, ale chyba warto zacząć od budowania wokół siebie społeczności, w których oczywiste jest, że po prostu możemy na siebie liczyć. Myślę, że nie tylko mi marzy się taki świat.