Błogosławieństwa zawsze sprawiały mi pewną trudność. Czytając je, miałam wrażenie, że świat jaki rysują jest pełen cierpienia i łez, które zostaną wynagrodzone dopiero po śmierci. Kłóciło się to w mojej głowie z Królestwem, które jest pośród nas, które zaczyna się tu na ziemi. Życie przecież nie polega na tym, żeby zacisnąć zęby i jakoś dotrwać do śmierci, ale żeby żyć pełnią każdego dnia. Dlaczego więc szczęśliwi mają być smutni, prześladowani, ubodzy i cierpiący? Może właśnie dlatego, że prawdziwe życie oznacza znajdowanie się we wszystkich stanach. Czasami będziemy syci, ale biada nam jeśli nie mamy pojęcia co oznacza być głodnym. Czasami będziemy się cieszyć, ale bardzo niedobrze, jeśli nie mielibyśmy nigdy doświadczać smutku. Nasze życie nie powinno być nieustannym cierpieniem, ale jeśli nigdy nie cierpieliśmy, to znaczy, że nie odważyliśmy się naprawdę żyć pełnią. Rzeczywistość składa się ze wszystkich barw i żadnej nie może zabraknąć. W moim pokoju w domu rodzinnym w czasach liceum na ścianach można było znaleźć wiele cytatów. Jednym z nich był ten ks. Jana Twardowskiego: „W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze.”

Inną odpowiedzią na to, dlaczego błogosławieństwa wydaję się iść w poprzek naszej ludzkiej intuicji, proponują twórcy The Chosen w ostatnim odcinku drugiego sezonu. Jezus tłumaczy Mateuszowi, że błogosławieństwa są mapą: „Jeśli ktoś chce Mnie znaleźć, to takie są grupy, których powinien szukać”. Jest w tym jakaś głęboka mądrość, bo skoro nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają, to Lekarza znajdziemy przy tych właśnie, którzy są głodni, prześladowani, rozczarowani i porzuceni. To nie znaczy, że nie ma go przy tych sytych, bogatych i radosnych, ale tam Jezusa po prostu trudniej znaleźć, bo tam Go mniej potrzeba. W ujęciu The Chosen widzimy też, że każde błogosławieństwo otrzymuje jakąś „twarz”. To nie są abstrakcyjne hasła, ale prawdziwe życie blisko każdego człowieka. Myślę, że możemy tę Ewangelię zobaczyć jako wyzwanie, by naśladować Jezusa w byciu przy tych, którzy cierpią. Wtedy zaczyna to wszystko mieć sens.