Samarytanka z dzisiejszej Ewangelii przychodzi do studni w samo południe. To najgorętsza pora dnia i albo trzeba być szaleńcem żeby wtedy udawać się po wodę albo naprawdę bardzo nie chcieć tam nikogo spotkać. Muszę przyznać, że to uczucie nie jest mi obce. Zwykle pojawia się we mnie wtedy, kiedy mam wszystkiego za dużo. Każde niezaplanowane spotkanie mogłoby zburzyć mój misternie ułożony plan, w którym wypełniona jest każda minuta. Spontaniczna rozmowa, która zazwyczaj jest wielką radością, w takich momentach budzi tylko niepokój i zniecierpliwienie. To zły stan. Wczoraj na Teologii Duchowości przytoczone zostało kilka zdań Tomasza Mertona: „Świat, w którym żyjemy, jest jałową ziemią dla nasienia Bożej Prawdy. Nowoczesne miasto (…) jest miejscem, gdzie kochać Boga jest bardzo trudno. Jego dotąd nie można kochać, dopóki się Go nie zna. A nie można Go poznać, skoro nie ma się odrobiny czasu i ciszy na modlitwę, rozmyślanie i poznanie Jego Prawdy. W naszej cywilizacji bardzo trudno o czas i ciszę.” Szczególnie poruszyła mnie ta „odrobina”, bo to znowu o mnie. Ciągła frustracja, że czasu jest za mało, a przecież każdego dnia mamy go dokładnie tyle samo – 24 godziny. 

Jezus mówi do Samarytanki, że nadeszła godzina, w której cześć Bogu oddawać będziemy w Duchu i prawdzie. Na pewno trzeba zacząć od stanięcia w prawdzie, od nazwania tego gdzie jestem bez ubarwiania, może dostrzeżenia, że jestem na środku pustyni miasta z jałową ziemią i nic nie może się w niej zakorzenić. Potem warto sobie uświadomić, że to Boga zupełnie nie ogranicza – On wydobywa wodę ze skały, On rozstępuje Morze Czerwone, On jest Duchem, którego tchnienie wypełnia każdego z nas. Jałowa ziemia to dla niego najmniejsza przeszkoda. Jedyne co może przeszkadzać, to brak otwartości, ale wystarczy tylko nieco z ciekawością uchylić drzwi zranionego serca, by działy się cuda. Samarytanka przez całą rozmowę zdaje się zbywać Jezusa kolejnymi docinkami o czerpaku, niechęci do żydów i miejscach kultu, ale ostatecznie pozwala się dotknąć na tyle, że w ułamku sekundy przechodzi od postawy „nie chcę widzieć nikogo” do „chcę powiedzieć wszystkim”. Taką moc ma serce, które zostało nawodnione przez Dawcę Życia. 

Nie mogę nie mieć dzisiaj przed oczami sceny z The Chosen z końcówki pierwszego sezonu. Radość kobiety przy studni udziela się temu, kto pośród trosk, pośpiechu i trudu tęskni za nadzieją, że Bóg ma moc, by na każdej jałowej ziemi wytrysnęło źródło Żywej Wody. Każdy moment jest dobry, żeby z tego źródła zaczerpnąć i kolejny dzień rozpocząć bardziej z Jezusem. 

W zeszłym tygodniu mimo zabiegania i ciągłych zaległości w zadaniach, zdecydowałam się wziąć udział w krótkich, ale nietypowych rekolekcjach wielkopostnych w Duszpasterstwie Akademickim DĄB. Oprócz sentymentalnego powrotu do starych kątów, ujął mnie pomysł na rekolekcje inspirowane kontemplacją z zastosowaniem zmysłów, proponowaną przez św. Ignacego w Ćwiczeniach Duchowych. Przez dwa dni zaproponowane nam było uczestnictwo na miarę możliwości w wydarzeniach Wielkiego Czwartku i Piątku. Można było poczuć się jak Apostołowie w tych najważniejszych chwilach, kiedy Jezus umywał im nogi, kiedy pili wino na Ostatniej Wieczerzy, czuwali w Ogrójcu i pod krzyżem, doświadczyli lęku podczas sądu czy chłodu złożenia swojego Mistrza do grobu. Wszystko to przy pięknym akompaniamencie pieśni śpiewanych na głosy. Do dziś pracuje we mnie to, w co zaangażowane były wszystkie moje zmysły i co było małymi źródłami życia na pustyni codzienności.  Wielki Post już prawie w połowie. Nadal w deficycie czas i cisza, ale nie brak też radości, nadziei i głębokiego zadziwienia Miłością Stwórcy. La vida.