Nasza tegoroczna Droga Krzyżowa nie zaczęła się w Środę Popielcową ani w pierwszy piątek Wielkiego Postu, ale (o ironio!) w tłusty czwartek. Stacja I – skazanie na śmierć (Charków)… Stacja III – pierwszy upadek (Kijów)… Stacja IV – spotkanie z Matką (Mariupol)… Stacja VI – otarcie twarzy przez Weronikę (Przemyśl)… Stacja XI – przybicie do krzyża (Bucza)… Stacja XII – śmierć na krzyżu (Kramatorsk)… Wiemy dobrze, że niestety to nie koniec tej drogi. Ona trwa i pochłania kolejne życia i nie wiemy ile kolejnych stacji przyjdzie nam przejść. Mamy niewielki wpływ na przebieg tej wojny, choć jestem przekonana, że nasze małe gesty solidarności i pomocy też mają wielkie znaczenie. To jednak, co wydaje się najważniejsze, to w jaki sposób te wydarzenia nas poruszą i przemienią.
Kolejne słowa papieża Franciszka wypowiedziane w przelocie (dosłownie!) znowu wywołały burzę w internecie. Jak można mówić, że wszyscy jesteśmy winni, skoro sprawa jest tak prosta, a winnych już dawno wskazał cały świat? Czy papieżowi chodziło o to, że Ukraińcy sprowokowali agresję, a z politycznej poprawności nie wypada wskazywać agresora. Jestem przekonana, że tu chodziło o zupełnie coś innego. Nie można tego zdania rozumieć w oderwaniu od faktu, że papież jako Głowa Kościoła przede wszystkim wypowiada się w porządku duchowym, metafizycznym, a nie w porządku prawnym czy politycznym. Wydaje mi się, że nie da się tego zrozumieć bez perspektywy męki, krzyża i śmierci Jezusa. To ona sprawia, że rzeczywistość staje się dla nas zaproszeniem do wewnętrznej przemiany, bez względu na to w jaki sposób ją oceniamy.
Można iść na nabożeństwo Drogi Krzyżowej z postawą: „Ja nie zabiłam Jezusa”. Przecież dobrze znam sprawców – Piłat, Kajfasz, Herod, Judasz, jeszcze kilku mogę nazwać z imienia. Poza tym tłum zebrany na dziedzińcu w Jerozolimie ponad 2000 lat temu, jacyś faryzeusze. Ja, urodzona w XXI wieku naprawdę nie miałam z tym nic wspólnego. A jednak rozważanie Drogi Krzyżowej z tej perspektywy nie miałoby najmniejszego sensu. To co przemienia, to zauważenie, że we mnie też jest coś z cynizmu Heroda, lęków Piłata, rozczarowań Judasz i kalkulacji Kajfasza. Moje codzienne decyzje mogą uzdrawiać mocą Jezusa, ale równocześnie Jezusa obecnego w bliźnim krzyżować słowem, czynem, obojętnością. Dlatego „wszyscy jesteśmy winni”, bo w każdym z nas jest trochę Putina, kiedy patrzymy z wyższością, kiedy rządzi nami chciwość, kiedy nasze cele realizujemy nie licząc się z innymi. Jasne , że skala inna. I wina zapewne też inna. Pychą jest jednak wydawanie wyroków, które do nas nie należą. Ostatecznie ważne będzie to na ile zło, jakie się dzieje zostanie przemienione w naszym sercu w łaskę i nasze osobiste nawrócenie.
Jutro zaczynamy Wielki Tydzień. Pewnie będziemy mieć przed oczami te same zdjęcia z mediów…. Warto ten czas przeżyć z Maryją – Matką schodzących do schronu, Królową zburzonych cerkwi, Panią drżących ze strachu i zimna… Nie wolno nam jednak zapomnieć, że końcem nie jest śmierć, ale zmartwychwstanie. Życie zwycięży.
Dodaj komentarz