Eucharystia w działaniu

Przełomowym momentem w moim rozumieniu Wielkiego Czwartku było uświadomienie sobie, że podczas gdy synoptycy opisują Ostatnią Wieczerzę jako świętowanie Paschy, św. Jan pisze o wydarzeniach przed Paschą (co będzie miało kluczowe znaczenie jutro) i w miejscu ustanowienia Eucharystii pokazuje nam Jezusa, który odchodzi od stołu i umywa uczniom nogi. 

Te dwie rzeczywistości muszą się wzajemnie uzupełniać jak dwa skrzydła, bez których nie można polecieć. Jezus daje nam swoje Ciało, które nas wzmacnia, karmi i oczyszcza, ale również zobowiązuje do tego, by dzielić się Nim dalej. Eucharystia musi realizować się w służbie wobec drugiego człowieka.

Niesamowicie zawstydza mnie myśl, że Wszechmocny Bóg klęka przede mną jak niewolnik, by po raz kolejny umyć mi stopy, które sama wcześniej ubłociłam, podczas gdy ja tak często nie mam czasu, odwagi, wewnętrznej wolności i pokory, by pochylić się nad swoim bliźnim…

Męka duchowa

Wielki Czwartek kończy się jednym z absolutnie najważniejszych według mnie momentów w ziemskim życiu Jezusa – modlitwą w Ogrójcu. Kiedyś uświadomiłam sobie, że to tak naprawdę najtrudniejszy moment męki, bo Bóg, który stał się człowiekiem, choć do końca jest całkowicie posłuszny woli Ojca, przeżywa chwile walki duchowej tak dramatyczne, że poci się krwią. Dalej już będą tylko cielesne tortury i ból fizyczny – to nic w porównaniu do paraliżującego lęku. Jezus odnosi zwycięstwo pośród ciemnej nocy, w otoczeniu Apostołów, którzy przysypiali, bez świadków i tłumów. To w tym momencie podejmuje ostateczną wolną decyzję, że swoje życie oddaje za zbawienie świata. Bez tej decyzji Jezus zostałby bestialsko zamordowany i na zewnątrz wyglądałoby to dokładnie tak samo.

Ile razy myślę o tej scenie, przypominam sobie jak fundamentalne znaczenie w tym co robię ma moja motywacja, intencje, nastawienie. Mogę dokładnie te same zadania wykonywać z miłości i bez niej. Bez względu na to czy po ludzku odnoszę sukcesy czy porażki, najważniejsze jest to, co dzieje się w sercu. Tu też doświadczam największej walki, największego cierpienia i największej radości zwycięstwa. 

Przerwana uczta

Msza Wieczerzy Pańskiej, która rozpoczyna okres Świętego Triduum Paschalnego ma wiele pięknych elementów, jak choćby zamilknięcie organów. Mnie jednak zawsze najbardziej zachwycała sama jej końcówka. Warto zwrócić uwagę na to, że Msza ta nie kończy się błogosławieństwem, jest jakby urwana i czeka na swoją kontynuację w kolejnych dniach Triduum. Powinna jednak kończyć się gestem, który ze względów praktycznych bardzo rzadko widzimy w naszych parafiach – zerwaniem obrusa z ołtarza. Symbolizować ma to odarcie Jezusa z szat oraz opuszczenie Go przez najbliższych. Przed tym nagim ołtarzem jutro w imieniu nas wszystkich kapłan padnie na twarz, by pokazać naszą bezsilność wobec zła i cierpienia i stanąć w prawdzie naszej ludzkiej kondycji. Najświętszy Sakrament przenoszony jest do ciemnicy,  a Tabernakulum zostanie otwarte i pozostawione puste. „Wstańcie, chodźmy, oto blisko jest mój zdrajca” (Mk 14, 42)