Jak co roku przypomina mi się dzisiaj wydarzenie dokładnie sprzed 10 lat. Dostałam wtedy od pewnego kenijskiego muzułmanina książeczkę pt. „Jedność Boga” (możecie o tym poczytać w Archiwum). Z wdzięcznością zdałam sobie wtedy sprawę z tego jak niesamowita to tajemnica, że mój Bóg nie jest zapatrzonym w siebie, samowystarczalnym absolutem, ale jest wspólnotą! On wewnątrz swojego Boskiego Istnienia obdarza miłością i jest nieustannie nią obdarowywany. Nic dziwnego, że miłości tej jest tak wiele, że przelewa się ona na cały wszechświat, nieustannie stwarzając dobro oraz cierpliwie zapełniając te miejsca gdzie nadal dobra brak i panoszy się zło. Dzisiejsza uroczystość Trójcy Przenajświętszej przypomina o tym, że to relacje są najważniejsze, a Bóg jest pierwszym, który nam to pokazuje.

Jeśli jeszcze nie wiecie co dzieje się teraz na planie mojego ulubionego na świecie serialu The Chosen, to w piątek w Teksasie zakończyło się trzy dniowe kręcenie sceny rozmnożenia chlebów. Przyjechali ludzie z całego świata, żeby wziąć udział w tym wydarzeniu – zebrały się dwie grupy liczące w sumie ponad 10 000 osób. Pokazuje to niesamowitą inwencję twórców, którzy zamiast komputerowego dorabiania postaci, zorganizowali prawdziwych żywych statystów, którzy nie tylko z nieskrywaną radością uszyli sobie własne stroje, wytrzymywali przeraźliwy upał przez 12h i nie dostali za to ani grosza, ale nawet zapłacili za to pokaźną sumę (trzeba było wpłacić przynajmniej 1000$). To jednak też pokazuje jaka jest siła wspólnoty zgromadzonej wokół czegoś (a w tym wypadku też Kogoś!), co rozpala serce, pokrzepia duszę, daje nadzieję i buduje jedność. Już nie mogę doczekać się naszego weekendu w Falenicy, gdzie będzie co prawda tylko kilkadziesiąt osób, ale ufamy, że z takim samym entuzjazmem poszukiwać będziemy wspólnie doświadczenia żywego Boga.

Tymczasem ja w piątek wracałam z mojego małego wielkiego przedsięwzięcia, jakim była wycieczka klasowa. Nie wszystko szło gładko, co chwila zdarzały się przeciwności, kilka razy się zestresowałam (raz nawet bardzo!), ale ostatecznie wszyscy wrócili cało i zadowoleni, a ja z ogromną przyjemnością obserwowałam jak w mniejszych i większych grupach buduje się prawdziwa wspólnota. To przecież nie miejsca i atrakcje są na wycieczce najważniejsze, ale to, by być razem, wspólnie czegoś doświadczyć, zobaczyć, że potrzebujemy innych, a inni potrzebują nas. Choć większość moich uczniów do Boga w swoim życiu się nie odnosi, ja wiem, że On był tam bardzo blisko nas.

Miałam też okazję poobserwować trochę ludzi, siedząc w kawiarni na gdańskiej starówce. Dwie małe sytuacje zwróciły moją uwagę. Pierwsza była całkiem śmieszna. Przez ulicę Długą biegł kerner w fartuchu, trzymając w ręku butelkę wina. Zatrzymał się w tym biegu, żeby wrzucić kilka banknotów młodej dziewczynie grającej na skrzypcach. Druga sytuacja była przeurocza. Szły dwie młode dziewczyny, a jedna z nich miała w rękach bukiet, z którego zgubiła jednego kwiatka. Leżał przez jakiś czas na środku drogi, omijany przez przechodniów, aż nagle pojawił się człowiek z dwójką starszych osób (może jego rodzice), podniósł kwiatka z ziemi i wręczył starszej pani. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Duch Święty (a nawet cała Trójca) unosił się tam w powietrzu.