W niedzielę wracałam z ostatniego wakacyjnego wyjazdu, wspominając wiele niesamowitych chwil ostatnich dwóch miesięcy, ale też z ciekawością myśląc o nadchodzącym roku szkolnym, który zapowiada się z wielu powodów fascynująco. Nie spodziewałam się jednak, że inspirujące doświadczenia czekać mnie będą na zwyczajnej trasie S8 między Wrocławiem a Warszawą. Niebo przede mną pokryte było miękkimi okrągłymi chmurkami, zza których co jakiś czas wyglądało nieśmiało słoneczko i nic nie zapowiadało wielkiej ulewy, która w jednej chwili uderzyła w szybę samochodu. Wystarczyło spojrzeć w tylne lusterko, żeby zobaczyć krajobraz jak z mrocznego filmu – ściana deszczu i ciemność. Miałam wrażenie, że znalazłam się na cienkiej linii łączącej ze sobą dwa światy.
Jednoczesne słońce i deszcz przypomniały mi jeden z ważnych momentów podczas moich rekolekcji. Kiedy zobaczyłam taki dokładnie krajobraz za oknem kaplicy podczas modlitwy, uświadomiłam sobie jak radość i ból mieszają się w moim życiu ostatnio niezwykle często. Radość bardzo głęboka, poczucie niesamowitego szczęścia, uczucie bycia kochaną, wybraną i obdarowaną; jednocześnie ból bardzo dojmujący, przenikający do najgłębszych pokładów duszy, sprawiający, że potrafię wybuchnąć płaczem rozdzierającym serce w najmniej oczekiwanym momencie. Istnieją razem i wcale sobie w niczym nie przeszkadzają.
Minęły ponad dwa miesiące od kiedy oficjalnie wiadomo, że opuściłam Zgromadzenie Sacre Coeur. Ból jest niezmiennie ten sam, ale nie zabrakło również momentów radości. Otrzymałam ogromnie dużo wsparcia, którego w pewien sposób się spodziewałam, bo jest ludzkim odruchem zaoferować pomocną dłoń komuś, komu zawaliło się życie. Nie spodziewałam się jednak dwóch wiadomości, które otrzymałam od moich byłych uczniów z czasów katechezy w gimnazjum. Może niektórzy z Was pamiętają, że był to dla mnie czas niełatwy. Oprócz wielu świetnych wspomnień z pozalekcyjnych aktywności (szczególnie działań teatralnych z Alą, Ewą i Iwoną oraz wolontariatu z Agą), same lekcje religii wspominam traumatycznie jako jedną z większych porażek mojego życia. Nie umiałam poradzić sobie z zapanowaniem nad niesforną młodzieżą, a uczucie bezsilności towarzyszyło mi niemal codziennie. Teraz po latach od tamtych doświadczeń znowu deszcz i słońce spotkały się w jednym momencie, bo nadeszły te dwie wiadomości – absolutne perełki. Moi uczniowie dziękowali mi za moje świadectwo wiary; za to, że pokazałam im Boga, który kocha; za to, że nie bałam się z nimi rozmawiać na trudne tematy… Byłam w szoku, czytając co napisali! Gdyby nie ciemne chmury jakie zawisły teraz nad moim życiem, pewnie nigdy bym się o tym nie dowiedziała.
Cały czas się uczę, że deszczowe dni są potrzebne i wcale nie wykluczają tego, by jednocześnie świeciło słońce. Gdyby te dwa światy nie tworzyły ze sobą zgranej pary, nigdy nie mielibyśmy okazji zobaczyć na niebie tęczy.
Najnowsze komentarze