Za chwilę świętować będziemy najważniejsze wydarzenie w historii ludzkości – moment, w którym Bóg stał się człowiekiem. Dlaczego wszechmogący Stwórca zdecydował się zawiesić swoją boską moc i przyjąć ograniczenia świata stworzonego? Odpowiedzi na to pytanie jest wiele, ale do mnie przemawia dzisiaj szczególnie jedno: Bóg zapragnął wejść z nami w ludzkie relacje. Dlatego też wszystko w chrześcijaństwie jest relacyjne – modlitwa to nie wymawianie magicznych zaklęć, ale rozmowa i spotkanie z żywym Bogiem, grzech to nie przekroczenie prawa, ale zaburzenie przyjaźni z Bogiem i ludźmi.
Jezus nie przyszedł na świat po to, by głosić wypełnienie prawa, mówić o królestwie Bożym, uzdrawiać i czynić cuda. Wszystko to Bóg z powodzeniem przez setki lat robił przez swoich proroków. Syn Boży stał się człowiekiem, by doświadczyć na własnej skórze radosnych spotkań z przyjaciółmi, wspólnych rodzinnych pielgrzymek, rozmów do późnej nocy o tym co ważne, pocieszenia w chwilach zwątpienia… i choć ostatecznie prawie wszyscy Go zostawili w godzinie śmierci, jestem przekonana, że nie zamieniłby ich na doskonałych i nieskazitelnych wyznawców. Miłość polega na wspólnym budowaniu z tego co niedoskonałe.
Dlatego te święta nie są o jedzeniu i czystych oknach, nie są o prezentach i świątecznych piosenkach, nie są o ubieraniu choinki i pieczeniu pierniczków… chyba, że z tego wszystkiego zrobimy odpowiednie przestrzenie do budowania relacji. Te święta są o tym, że nie ma we wszechświecie nic ważniejszego niż czas spędzony z bliskimi, a w szczególności z Tym, który jest nam najbliższy, choć nie zawsze o tym wiemy i pamiętamy.
W nowym roku razem z Agatą i Karoliną zaczynamy projekt, którym bardzo się cieszę – spotkania dla kobiet wokół serialu The Chosen. Formuła jest tak prosta, że aż banalna, ale w 4 dni zgłosiło się więcej chętnych niż jesteśmy w stanie pomieścić. Tak wielka jest tęsknota za byciem razem, dzieleniem się modlitwą i życiem. Życzę więc dzisiaj sobie i Wam wszystkim, by nadchodzące dni, gdziekolwiek i z kimkolwiek będziecie, były przestrzenią miłości.
Adwent to jeden z moich ulubionych okresów liturgicznych. Jest pełen symboli i przedziwnego światła, kiedy wokół panuje wieczna noc. Wychodzisz ciemno, wracasz ciemno… i czasem zaczynasz wątpić w istnienie dnia. W tym roku do mojego Adwentu dużo światła wniosła „Piosenka o słońcu” Kwiatu Jabłoni.
Więc zostań ze mną, bądź moim słońcem Które zawsze powraca Dni początkiem i ich końcem Ciemność światłem przeplataj
Roraty są jednym z niewielu polskich pobożności ludowych, które budzą mój zachwyt. Liturgia o świcie nie tylko sprawia, że te ciemności przeplatane są światłem, ale też zachęca do tego, by to Jezus był początkiem naszego dnia i od rana nastrajał naszą duszę ku wieczności. W tym roku te poranne pobudki są dla mnie łatwiejsze niż zazwyczaj, bo już od jakiegoś czasu wstaję o 5 rano (tak, dobrze czytasz! 😉 ) Zachęcił mnie do tego filmik Przeciętnego Człowieka, a duchowo potwierdził filmik o. Adama Szustaka, który zupełnie niespodziewanie skomentował czytanie z Księgi Mądrości (Mdr 6, 12-16).
Dziś już nie umiem patrzeć w horyzont Nie czując, że mi zależy Bo on jednocześnie mi mówi, że wszystko Kiedyś na zawsze się zmieni
Adwent to nie czas oczekiwania na 25 grudnia, ale na coś znacznie głębszego. Co roku przygotowujemy się do tego, żeby na nowo odkryć co konkretnie oznacza dla nas wcielenie i jakie ma konsekwencje w naszym osobistym życiu. Gdyby miało to być tylko wspomnieniem wydarzenia narodzin Jezusa w Betlejem sprzed 2000 lat, to niewiele by to było warte. W adwentowym oczekiwaniu mamy natomiast jeszcze jeden wymiar, szczególnie podkreślony w pierwszych dniach tego okresu – oczekiwanie na paruzję. Warto nie tylko przypominać sobie o tym ostatecznym przyjściu Mesjasza, ale może właśnie patrząc na wschodzące na horyzoncie słońce, uświadomić sobie, że jesteśmy tu tylko na chwilę, a gdy wszystko na zawsze się zmieni, będziemy nieustannie w Jego miłującej obecności.
I ja tak jak każdy mam niepokoje Że w biegu życie przegapię A razem z tobą widzę na nowo Niczego nie tracę
Dobrze jeśli czas Adwentu będzie dla nas momentem zatrzymania i refleksji, ale dla większości pewnie nie będzie. Domykanie ostatnich spraw przed świętami, przygotowania do wigilii i mnóstwo innych codziennych zadań mogą powodować w nas niepokój i frustrację. Czas znowu przelatuje nam przez palce, mimo że tym razem miało być inaczej. A jednak tak niewiele trzeba, by był to owocny czas – wystarczy zaprosić Boga do całej tej naszej bieganiny i z uśmiechem zaśpiewać Mu: „Razem z Tobą widzę na nowo – niczego nie tracę”.
To jasne jak słońce, bez cienia wątpliwości Bez cienia wątpliwości Że z tobą mi lepiej, nie umiem już bez ciebie Nie umiem nic bez ciebie
Bez cienia wątpliwości wiadomo, że z Jezusem lepiej i że bez Niego nic. Może o tym przede wszystkim powinien być Adwent.
Czytania z ostatniego tygodnia roku liturgicznego mogą budzić nieprzyjemne uczucia. Wszak czytamy o tym, że powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu, będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie… A jednak ostatecznie mają prowadzić nas ku nadziei, bo Jezus powie: „A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieściegłowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie”. Wydaje się, że tej lekcji z Bożej logiki raczej nie odrobiliśmy, bo kiedy dzieją się rzeczy straszne – czy to na świecie czy w naszym osobistym życiu – rzadko chyba myślimy o tym, że to dobra nowina.
W zeszłym miesiącu zakończył się w Rzymie Synod o sonydalności. Komentujący od lewa do prawa zarzucają mu zarówno to, że wywraca Kościół do góry nogami jak i to, że zupełnie nic nie zmienia, a przecież powinien. Mam przekonanie, że to bardzo dobrze świadczy o tym, co się na tym Synodzie zadziało. W tym temacie polecam Wam doskonałe dwie rozmowy w ramach Podcastu Jezuickiego z Michałem Kłosowskim i Julią Osęką. Absolutnie urzekły mnie słowa Julii (najmłodszej uczestniczki Synodu), które nieco podsumowują jej wrażenia po tym czasie: „Myślałam, że ja przyjeżdżam z moją perspektywą osoby młodej, a biskupi i kardynałowie przyjeżdżają ze swoją perspektywą. Bardzo się myliłam! Rozmowy w mojej grupie (dotyczącej misji i roli kobiet) napełniły mnie taką nadzieją, że nie wiedziałam, że można mieć taką nadzieję i taką radość z tych rozmów”. Później Łukasz nazwał to jeszcze dobitniej „turbo nadzieją”, co z przyjemnością zabieram do mojego słownika. Julia mówiła też o tym, że podstawą wszystkich spotkań w grupach było wzajemne słuchanie i próba zrozumienia innej perspektywy drugiego. Mam wrażenie, że jest to nam teraz niezwykle potrzebne zarówno w Kościele, jak i ogólnie w społeczeństwie. Jakiś czas temu, jeszcze przed wyborami, odkryłam, że istnieje coś takiego jak Polski Dialog, gdzie można umówić się na spotkanie z kimś kto ma odmienne poglądy na daną sprawę i porozmawiać w atmosferze wzajemności o tym jak każda ze stron ją widzi. Wydaje mi się to genialnym pomysłem i w jakiś sposób odpowiedzią na ideę synodalności. Nie chodzi w niej bowiem o to, żeby koniecznie zmieniać poglądy, doktryny i prawa, ale właśnie o to, by wychylić się ze swojej bańki i poszerzyć horyzont myślenia.
Julia w podcaście opowiada też o tym z jakim szacunkiem i otwartością traktowana była przez wszystkich uczestników Synodu i jak bardzo jej zdanie się liczyło, choć się tego nie spodziewała. Nieuchronnie przywołuje to na myśl moje osobiste doświadczenie sprzed lat, kiedy miałam ogromny zaszczyt uczestniczyć w Kapitule Generalnej Zgromadzenia Sacre Coeur w 2016 roku. Nie byłam wtedy delegatką i nie brałam udziału w samych obradach, ale zajmowałam się pomocą w zespole medialnym. Byłam tam jedną z najmłodszych sióstr, ale doświadczyłam niesamowitej życzliwości i otwartości od wszystkich delegatek, a panująca atmosfera dialogu i słuchania była obecna również poza salą plenarną i wszystkie doskonale to czułyśmy. To było doświadczenie Kościoła w absolutnie najlepszym wydaniu, gdzie Ducha Świętego można było niemal dotykać na każdym kroku. Wyobrażam sobie, że uczestnicy Synodu mieli bardzo podobne doświadczenia.
Co jednak kiedy zderzymy wydarzenia Synodu z rzeczywistością, którą jesteśmy zalewani na co dzień? Jak mamy wierzyć, że cokolwiek zmieni się w Kościele pełnym obrzydliwości, podłości, krzywdy, pychy, manipulacji, nadużycia władzy? Jedyną odpowiedzią jest paradoks krzyża – „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlałasięłaska” (Rz 5,20). Obyśmy coraz częściej potrafili żyć tą turbo nadzieją w każdych okolicznościach naszego życia.
Jak do tej pory utworem z płyty „Pokaz slajdów” Kwiatu Jabłoni, który najczęściej leciał u mnie na zapętleniu, było „Głośniej”. Dynamizm w tej piosence jest naprawdę mistrzowski, a głos Igora Herbuta komponuje się znakomicie z przesłaniem, które oczywiście jest tutaj najważniejsze. Nie powinno nas dziwić, że Kasia i Jacek, znani z bycia eko-świrami, napisali w końcu piosenkę poświęconą ekologii. Ciekawe jednak, że jej premiera zbiegła się prawie idealnie z adhortacją papieża Franciszka „Laudate Deum”, do której spokojnie mogłaby być soundtrackiem.
Zbyt ciepłe wody rzek Żeby się dało żyć Zbyt wiele w morzach wód Żeby nie topić wysp
Papież Franciszek z pewnością zgodziłby się z tą analizą i dołożył swoje bardzo skrupulatne wyliczenia, w których pokazuje co dzieje się z naszą planetą i uświadamia, że wśród naukowców panuje zgodność co do niebezpiecznego ocieplania się ziemi w skutek działania człowieka. Pisze on dużo o naszej odpowiedzialności i z pewnością podpisałby się też pod kolejnymi wersami:
Zbyt czyste mamy ręce Siedząc na samej górze Za mało myśli w nas Żeby nie patrzeć z góry
Nie da się ukryć, że to my, żyjący w pierwszym świecie z naszymi egocentrycznymi nawykami, jesteśmy winni takiemu stanowi rzeczy i narażamy tym samym na ogromne cierpienie ludzi żyjących w innych zakątkach globu i zmuszamy do masowego poszukiwania lepszych warunków życia. „Sytuacja taka ma związek nie tylko z fizyką czy biologią, ale także z ekonomią i sposobem, w jaki o niej myślimy. Logika maksymalnego zysku przy minimalnych kosztach, podszywająca się pod racjonalność, postęp i złudne obietnice, uniemożliwia szczerą troskę o wspólny dom i zwracanie uwagi na promowanie osób odrzuconych przez społeczeństwo. W ostatnich latach możemy zauważyć, że zdezorientowani i zachwyceni w obliczu obietnic tak wielu fałszywych proroków, sami ubodzy wpadają czasami w oszustwo świata, który nie jest dla nich zbudowany.” (LD 31)
Należy też pamiętać, że choć nasz jednostkowy wpływ na środowisko naturalne może wydawać się pomijalny, to „nie można mówić o „niewielkich” szkodach, ponieważ to właśnie suma wielu szkód uważanych za dopuszczalne, doprowadza nas do sytuacji, w której znajdujemy się obecnie.” (LD 30)
Masz tyle niepewności Gdy jesteś całkiem sam Zbyt wiele możliwości By cieszyć się z tego co masz
Nieograniczony konsumpcjonizm i coraz większa degradacja wynikająca z ludzkiej chciwości jest źródłem niepokoju też dla Kościoła. Zdecydowanie coraz gorzej wychodzi nam cieszenie się tym co mamy: „Zasoby naturalne potrzebne dla technologii, takie jak lit, krzem i wiele innych, z pewnością nie są nieograniczone, ale większym problemem jest ideologia wspierająca obsesję: zwiększenie ponad wszelkie wyobrażenie władzy człowieka, dla którego nieludzka rzeczywistość jest jedynie zasobem na jego usługach. Wszystko co istnieje przestaje być darem, który trzeba szanować, doceniać, i o który należy dbać, a staje się niewolnikiem, ofiarą kaprysów ludzkiego umysłu i jego zdolności.” (LD 22)
Masz tak małe dłonie Że nie naprawisz zmian Lecz tak ogromne usta Że możesz pożreć świat
Tysiące dobrych chęci I morze złotych rad Choć siedzą w mojej głowie Sam nie posklejam nas
Nasze dłonie w pojedynkę może nie naprawią świata i sami go nie posklejamy, ale są niezwykle ważnym elementem systemowej zmiany, która jest nam koniecznie potrzebna: „Wysiłki rodzin, by mniej zanieczyszczać, ograniczać ilość odpadów, mądrze konsumować, tworzą nową kulturę. Sam fakt zmiany nawyków osobistych, rodzinnych i społecznych podsyca niepokój o niespełnione obowiązki sektorów politycznych i oburzenie z powodu braku zainteresowania możnych. Należy zatem zauważyć, że nawet jeśli nie przyniesie to natychmiastowego znaczącego efektu z ilościowego punktu widzenia, przyczynia się do poważnych procesów transformacji działających z głębi społeczeństwa.” (LD 71).
Nie zmienia to faktu, że „trzeba być szczerym i uznać, iż najskuteczniejsze rozwiązania nie będą pochodzić jedynie z wysiłków indywidualnych, ale przede wszystkim z wielkich decyzji polityki krajowej i międzynarodowej.” (LD 69). Nie może to jednak usprawiedliwiać braku naszej osobistej odpowiedzialności.
Papież wspomina też o tym, że po 8 latach od encykliki Laudato Si może wreszcie warto byłoby zauważyć, że nawrócenie ekologiczne potrzebne jest szczególnie w kręgach Kościoła, gdzie problemy związane z ochroną naszej ziemi są tak często bagatelizowane: „Skończmy wreszcie z nieodpowiedzialnymi kpinami, które przedstawiają tę kwestię jako jedynie ekologiczną, „zieloną”, romantyczną i często wyszydzaną ze względu na interesy gospodarcze. Przyznajmy wreszcie, że jest to szeroki problem humanitarny i społeczny na wielu poziomach, dlatego wymaga zaangażowania wszystkich. Często, przy okazji konferencji klimatycznych, uwagę przyciągają działania tak zwanych grup „zradykalizowanych”. Odrzucając wszelkie formy przemocy i instrumentalizacji, należy odczytywać w takich prowokacjach konieczność, aby społeczeństwo jako całość wywierało zdrową presję, ponieważ to każda rodzina powinna myśleć, że stawką jest przyszłość ich dzieci.” (LD 58)
O pilnej potrzebie potraktowania ekologii na poważnie pisał już w latach ’80 Karl Rahner SJ, przypominając, że ma to kluczowe znaczenie również dla naszej wiary: „Człowiek naprawdę żyje wciąż w krainie Nieprzewidzianego. Bóg rzeczywiście (tak to w każdym razie wygląda) stał się znacznie bardziej odległy od człowieka, odkąd przyroda wydaje się zdegradowana do materiału ludzkiej twórczości. Świat, dzięki odkryciu jego praw oraz posługiwaniu się i manipulowaniu nimi, dostał się wprawdzie pod władzę człowieka, lecz zarazem stał się jakby gęsto utkaną przegrodą, która oddziela od Boga” („O możliwości wiary dzisiaj”).
Kolejny raz się czuję Jak w tym najgorszym śnie Że się nie mogę ruszyć Chociaż tak bardzo chcę
Razem z setkami ludzi Rzucam o ścianę groch
Mogłoby się wydawać, że nasze działania przez ostatnich kilkadziesiąt lat nie były zbyt owocne. Franciszek również ma wrażenie, że szczyty klimatyczne przypominały rzucanie grochem o ścianę: „Dziś nadal możemy stwierdzić, że „umowy miały niski poziom realizacji. Nie ustanowiono bowiem odpowiednich mechanizmów monitoringu, okresowego przeglądu i sankcji w wypadku naruszenia postanowień. Wymienione zasady nadal domagają się skutecznych i szybkich dróg praktycznej realizacji”. Co więcej, „negocjacje międzynarodowe nie mogą znacząco postępować z powodu stanowiska krajów, które wyżej stawiają własne interesy narodowe niż globalne dobro wspólne. Ci, którzy ponosić będą konsekwencje, jakie staramy się przemilczać, będą pamiętali ten brak sumienia i odpowiedzialności” (LD 52)
Mimo jednak tej pesymistycznej oceny przeszłości, nie wolno nam tracić nadziei, bo oznaczałoby to brak zaufania wobec wszechmocy naszego Boga i szlachetności człowieka. „Jeśli ufamy w zdolność człowieka do wykraczania poza swoje małostkowe interesy i myślenia na wielką skalę, to nie możemy wyrzec się marzenia, że COP28 doprowadzi do stanowczego przyspieszenia transformacji energetycznej, ze skutecznymi zobowiązaniami, które mogą być monitorowane w sposób stały. Ta Konferencja może być punktem zwrotnym, udowadniającym, że to wszystko, co zostało osiągnięte od 1992 roku było poważne i właściwe, w przeciwnym razie będzie wielkim rozczarowaniem i zagrozi temu dobru, jakie udało się dotychczas osiągnąć.” (LD 54). Papież mógłby więc śmiało zaśpiewać na cały głos z Igorem:
I będę rzucał mocniej Nie chcę uciekać stąd
Jedynym polemicznym akcentem, gdzie wyraźnie współcześni krzewiciele postaw ekologicznych rozmijają się z Katolicką Nauką Kościoła jest sam początek piosenki:
Zbyt wiele ludzkich głów Nie ma gdzie schować się
Papież wyraźnie krytykuje podejście antynatalistyczne i próby regulowanie liczby ludzi na ziemi: „Próbując uprościć rzeczywistość, nie brakuje tych, którzy obwiniają ubogich za posiadanie zbyt wielu dzieci i próbują rozwiązać problem poprzez okaleczanie kobiet w krajach mniej rozwiniętych. Jak zwykle, wydaje się, że winni są ubodzy. Ale w rzeczywistości, bardzo niski procent najbogatszej światowej populacji zanieczyszcza więcej, w porównaniu do 50 procent najbiedniejszej światowej populacji, a emisje na osobę najbogatszych krajów są o wiele wyższe niż tych najbiedniejszych. Jak zapomnieć, że Afryka, w której mieszka ponad połowa osób najuboższych na świecie, jest odpowiedzialna za zaledwie ułamek emisji historycznych?”(LD 9) Franciszek dodaje też, że wykluczyć należy pogląd „jakoby człowiek był kimś obcym, czynnikiem zewnętrznym zdolnym jedynie do szkodzenia środowisku. Musi on być traktowany jako część przyrody. Ludzkie życie, inteligencja i wolność są wpisane w przyrodę, która wzbogaca naszą planetę i są częścią jej wewnętrznych sił i równowagi.”(LD 26)
Mam już dosyć stania I opadania rąk Znów próbuję krzyczeć Lecz w gardle staje głos
Jeśli też masz już dosyć opadania rąk, to z perspektywy chrześcijańskiej warto przede wszystkim zatrzymać się w pędzie życia i zajrzeć w głąb siebie. „We własnym sumieniu i wobec dzieci, które zapłacą za szkody wyrządzone przez ich działania, pojawia się pytanie o sens: jaki jest sens mojego życia, jaki jest ostatecznie sens mojego pobytu na tej ziemi, jaki jest ostateczny sens mojej pracy i zaangażowania?” (LD 33). W zależności od odpowiedzi na te pytania, każdy z nas niech znajdzie sposób na to, by być wiernym naszemu ludzkiemu powołaniu coraz lepiej i stanąć na wysokości zadania w opiece nad powierzoną nam planetą. Wierzę, że wspólnie damy radę 🙂
Między upiornym halloweenowym memento mori a refleksyjną zaduszkową zadumą jakby z roku na rok coraz bardziej umykało nam największe święto tych dni. Wspominając wszystkich świętych powinniśmy sobie przypomnieć, że to są dni o życiu, a nie śmierci, bo przecież to oni żyją, a my umieramy. W tym roku chciałabym podzielić się kilkoma myślami po opublikowanej dwa tygodnie temu adhortacji papieża Franciszka na temat Małej Tereski od Dzieciątka Jezus. Jej dziennik duchowy to kopalnia inspiracji, a dzięki swojej „małej drodze” wciąż zmienia nasze myślenie o świętości na bardziej ewangeliczne. Wszystkie cytaty pochodzą z adhortacji i tam znajdziecie ich pierwotne źródła.
Obraz windy
Myślę, że Tereska nazwała coś, co dla wielu jest absolutnie szokujące – nie jest prawdą, że w wierze nie wolno iść na skróty. Wręcz przeciwnie, jest to nawet wskazane, o ile skrótem jest sam Jezus. „Windą, która mnie uniesie aż do Nieba, są twoje ramiona, o Jezu! A do tego nie potrzebuję wzrastać, przeciwnie, powinnam zostać małą, stawać się coraz mniejszą”. Wydaje mi się, że nadal zbyt często duchową drogę postrzegamy jak drabinę, po której własnymi wysiłkami możemy wspinać się na wyżyny mistycyzmu. Stawiając na „rozwój duchowy” i „ćwiczenia duchowe”, które są szalenie ważne i potrzebne, musimy pamiętać, że to nie jest celem samym w sobie. Rozwój jest dobry tylko do momentu kiedy służy relacji i spotkaniu. Łatwo jednak skupić się na kolejnych pobożnościach, rekolekcjach czy duchowych podcastach. Możliwości jest tak wiele, że nie trudno zgubić to, co najważniejsze.
Obraz windy jest też dla mnie wyrazem ogromnej tęsknoty za Bogiem. Szlachetniej, zdrowiej i bardziej trendy jest iść schodami, przypisując sobie coraz lepszą kondycję i z dumą pokonując kolejne piętra. Kiedy jednak spieszysz się do ukochanej osoby, to wskakujesz do windy i kilka razy naciskasz przycisk, żeby być pewnym, że jak najszybciej dostaniesz się na górę. Oby każdy z nas miał w sobie tę determinację spotkania.
Ufność ponad wszystko
Chyba nie ma w chrześcijaństwie sprawy ważniejszej niż zaufanie. Mówimy o tym, że wiara polega nie na wierze w Boga, ale wierze Bogu, a ostatecznie zaufaniu, że Bóg tu i teraz działa w moim życiu. To właśnie tego kluczowego elementu zabrakło faryzeuszom za czasów Jezusa, a dzisiaj niejednokrotnie brakuje mądrym teologom i hierarchom Kościoła. Brakuje go nieustannie też nam wszystkim, którzy zanurzeni w lęku i niepewności, zaczynamy tonąć zamiast chodzić po wodzie.
Pełna ufność, która staje się zatraceniem w Miłości, wyzwala nas z obsesyjnych kalkulacji, z ciągłych obaw o przyszłość, z lęków, które odbierają pokój. W ostatnich dniach swego życia Mała Tereska nalegała na to: „Sądzę, że my, które biegniemy drogą Miłości, nie powinnyśmy myśleć o tym, co bolesnego może nas spotkać w przyszłości, gdyż jest to brak ufności”. Jeśli znajdujemy się w rękach Ojca, który bezgranicznie nas kocha, pozostanie to prawdą, bez względu na okoliczności; będziemy mogli podążać naprzód niezależnie od tego, co się zdarzy i, w taki czy inny sposób, w naszym życiu wypełni się projekt miłości i spełnienia.
Prymat łaski nad grzechem
Mam wrażenie, że we współczesnym dyskursie Kościoła nadal dominuje narracja o grzechu, moralności, poprawności i prawie. Tak często chrześcijańskie wartości kojarzone są z hipokryzją i ludźmi, którzy może i mówią o miłości, ale w codzienności nie bardzo nią żyją. Tymczasem priorytety powinny być dokładnie odwrotne: Swoimi słowami i osobistą drogą życia [Tereska] pokazuje, że chociaż wszystkie nauki i normy Kościoła mają swoje znaczenie, swoją wartość, swoje światło, niektóre z nich są pilniejsze i bardziej konstytutywne dla życia chrześcijańskiego. To właśnie tam Teresa skoncentrowała swoje spojrzenie i serce.
Teresa jest świadoma dramatu grzechu, chociaż widzimy ją zawsze zanurzoną w tajemnicy Chrystusa, pewną, że „gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” ( Rz 5, 20). Grzech świata jest potężny, ale nie nieskończony. Natomiast miłosierna miłość Odkupiciela, owszem, jest nieskończona. Mała Tereska jest świadkiem ostatecznego zwycięstwa Jezusa nad wszelkimi siłami zła, które dokonało się poprzez Jego mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Poruszana ufnością, odważy się prosić: „Jezu, spraw, żebym zbawiła wiele dusz, żeby dziś nie potępiła się ani jedna dusza”.
Być miłością w sercu Kościoła
Mała Tereska, szukając swego powołania i pragnąć ciągle więcej niż znajdowała, ostatecznie zakrzyknęła: „W Sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością!… W ten sposób będę wszystkim… W ten sposób moje marzenie zostanie spełnione!!!”. Zawsze inspirowała mnie tymi słowami do przeciwstawiania się powszechnemu przekonaniu, że nie można mieć wszystkiego. Czasem można, a czasem nawet trzeba. Bóg czeka na wielkie marzenia! Kluczem jednak do otrzymania wszystkiego jest paradoksalnie nieoczekiwanie niczego i pokorne stawianie się na ostatnim miejscu. Bycie w sercu Kościoła to nie zaszczyty i blichtr, ale wręcz przeciwnie: Nie jest to serce Kościoła triumfującego, jest to serce Kościoła kochającego, pokornego i miłosiernego. Mała Tereska nigdy nie stawia siebie ponad innymi, ale na ostatnim miejscu wraz z Synem Bożym, który dla nas stał się sługą i uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci na krzyżu (por. Flp 2, 7-8). Takie odkrycie serca Kościoła jest wielkim światłem także dla nas dzisiaj, abyśmy nie gorszyli się ograniczeniami i słabościami instytucji kościelnej, naznaczonej ciemnością i grzechami, i abyśmy weszli w serce płonące miłością, które zostało rozpalone w dniu Pięćdziesiątnicy przez dar Ducha Świętego. Jest to serce, którego ogień jest nadal rozpalany przez każdy nasz akt miłosierdzia. „Ja będę miłością”: jest to radykalna opcja Małej Tereski, jej ostateczna synteza, jej najbardziej osobista duchowa tożsamość.
Na koniec podsumowanie od samego Franciszka 🙂
W czasie, który zachęca nas do zamykania się we własnych sprawach, Mała Tereska ukazuje nam piękno uczynienia z życia daru.
W chwili, w której dominują potrzeby najbardziej powierzchowne, jest ona świadkiem ewangelicznego radykalizmu.
W czasie indywidualizmu, pozwala nam odkryć wartość miłości, która staje się wstawiennictwem.
W chwili, gdy ludzie mają obsesję na punkcie wielkości i nowych form władzy, ona wskazuje nam drogę małości.
W czasie, w którym odrzucanych jest wiele istot ludzkich, ona uczy nas piękna troski, podejmowania odpowiedzialności za innych.
W chwili powikłań, ona może pomóc nam odkryć na nowo prostotę, absolutny prymat miłości, zaufania i powierzenia się Bogu, przezwyciężając legalistyczną i etyczną logikę, która wypełnia życie chrześcijańskie obowiązkami i nakazami oraz zamraża radość Ewangelii.
W czasie wycofania i zamknięcia, Mała Tereska zaprasza nas do wyjścia misyjnego, pociągniętych atrakcyjnością Jezusa Chrystusa i Ewangelii.
Ostatni tydzień był dla mnie przebogaty w inspiracje muzyczne. W końcu ukazał się długo oczekiwany album Kwiatu Jabłoni o tytule Pokaz Slajdów. Jest on taką kopalnią przemyśleń, emocji, zaskoczeń i odkryć, że o wielu piosenkach będę chciała jeszcze napisać. Jest jednak coś poza piosenkami, co mnie bardzo wzruszyło i czym dzisiaj chciałam się podzielić. W przedsprzedaży można było kupić płytę ze specjalnymi dodatkami i właśnie taka dotarła do mnie w czwartek wieczorem. Okazało się, że na tej wyjątkowej płycie przed każdym utworem znajdują się nagrania z osobistych dyktafonów Kasi i Jacka z czasów dwuletniego przygotowywania albumu. To krótkie fragmenty prób, nucenia, często jeszcze fałszujące i niedoskonałe, które moim zdaniem są czymś o wiele cenniejszym niż gotowe utwory wielokrotnie poprawiane, dopracowywane i sprawdzane w każdej nutce. Oni dali nam na tej płycie kawałek swojego serca i duszy. Podzielili się czymś absolutnie nietypowym w dzisiejszym świecie – niedoskonałością i słabością. Taka wrażliwość jest mi bardzo bliska i myślę o niej z ogromną wdzięcznością.
Kiedyś na swoich rekolekcjach odkryłam, że dzielenie się tym, co słabe jest oznaką wewnętrznej siły. Obrazem, który wtedy mi towarzyszył, była niezapominajka, która na zewnątrz pokazuje swoje delikatne kwiatki, a pod ziemią ma mocne i rozległe korzenie, dostarczające jej życiowych soków. O ileż piękniejszy byłby świat gdyby każdy w przekonaniu o swojej ogromnej wartości, potrafił w prostocie pokazywać innym też to, co niedoskonałe i kruche? Czymś zupełnie przeciwnym jest postawa, która zdecydowanie w świecie dominuje – to próba ukrycia swoich słabości i pokazania na zewnątrz siły. Przedstawia to obraz jeża, który wystawia swoje kolce i gotów jest (nawet jeśli nie intencjonalnie) poranić wszystkich wokół, żeby chronić swój miękki brzuszek. W większej skali właśnie to rodzi wojny i konflikty, które nieustannie dzieją się na naszych oczach i niszczą to, co dobre i piękne. Tak bardzo chciałoby się coś zrobić, a jednak okazuje się, że pozostaje nam bezsilność i stwierdzenie, że możemy się tylko (?!) modlić.
I tu z pomocą przychodzi kolejne muzyczne odkrycie ostatnich dni – przepiękna piosenka, i zarazem modlitwa o pokój, stworzona przez osoby, które same w sobie są dla mnie inspiracją. Dominik Dubiel SJ od lat nie tylko swoją muzyką, ale również pisaniem, przybliża mnie do Boga, pokazując Go jako tego, który kocha każdego i zawsze łączy a nie dzieli. Anię Weber natomiast znam z zupełnie innych zakątków internetu (o czym więcej za chwilę). Stworzyli oni niesamowicie wzruszającą aranżację wokół psalmów 122 i 62. Słuchając tego kolejny raz, nabieram coraz większego przekonania, że to właśnie nasza bezsilność i słabość robią miejsce dla wszechmocnego Boga, który może poruszyć serca nawet najbardziej zatwardziałych agresorów. „Proście o pokój dla Jeruzalem. Niech żyją w pokoju, którzy Cię miłują”…
Anię Weber poznałam przed laty, oglądając kanał Mama Lama, w który wkręciłam się już nawet nie pamiętam kiedy. Razem z Olą Woźniak w tak piękny sposób ze sobą rozmawiały, że nie przeszkadzały mi tematy o macierzyństwie, które zasadniczo nie są mi ani specjalnie bliskie ani potrzebne. Z ciekawością jednak śledziłam kolejne wątki i z bardzo szerokim uśmiechem obejrzałam jeden z końcowych odcinków, w którym tłumaczą, że ich życie zbudowane jest na Jezusie i to daje im siły każdego dnia. Choć przez poprzednie kilka sezonów nie padało nic o Panu Bogu, to Ducha Świętego dało się wyczuć na każdym kroku. W ten sam naturalny i niewymuszony sposób opowiadają o tym jak wiarę przekazują swoim dzieciom. Kto nie zna, bardzo polecam 🙂
Ostatnio w przeciągu trzech dni widziałam dwa filmy, które poruszyły mnie do głębi.
Sound of freedom – film opowiada historię Tima Ballarda, który rzucił swoją pracę jako agent w służbach specjalnych, by wyruszyć do Kolumbii i ratować dzieci przed sprzedażą pedofilom jako niewolnicy seksualni. W moim odczuciu to film, który pokazuje przede wszystkim tragedię dzieci, których życie nieodwracalnie zostaje zniszczone przez ludzi, którzy dopuszczają się jednych z największych zbrodni możliwych. To opowieść o działalności przestępczej, która jest trzecim najlepiej opłacalnym interesem na świecie, zaraz po handlu narkotykami i bronią, ale przede wszystkim opowieść o brawurowych akcjach ratowania najsłabszych. Temat ten jest mi osobiście bliski, bo od kilkunastu lat wspieram Fundację HAART, która zajmuje się pomocą ofiarom handlu ludźmi w Kenii. Od tego czasu słyszałam już setki historii, z których każda powoduje zarazem wzruszenie i ogrom złości. Na szczęście większości ofiar udaje się przywrócić normalne życie i nadzieję! Jeśli chcesz pomóc finansowo, to zapraszam.
Zielona granica – film próbuje przedstawić wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej z jesieni 2021, pokazując perspektywę uchodźców, straży granicznej, mieszkańców i aktywistów. W moim odczuciu to film o dramacie każdej osoby, która musi opuścić swój kraj, by szukać schronienia na obczyźnie, ale przede wszystkim o ludzkiej wrażliwości na cierpienie najsłabszych. Film pokazuje wiele prawdziwych historii, które dochodziły do nas tamtej jesieni. To opowieść, która jest dla mnie osobistym wyrzutem sumienia, bo nie zrobiłam nic, by pomóc tym, którzy tak blisko mojego rodzinnego domu na Podlasiu tułają się po lasach i stają się niechcianym towarem przerzucanym wielokrotnie przez granicę. Co jednak gorsze, wielokrotnie przeszłam obojętnie obok kogoś w potrzebie na mojej własnej ulicy i to boli mnie jeszcze bardziej.
Oba filmy mówią o niesamowicie ważnych problemach współczesnego świata, o których nikt z nas nie chce słyszeć, a jednak dzieją się na naszych oczach, poddając w wątpliwość osiągnięcia współczesnej cywilizacji. Bardzo dobrze, że powstały! Mówią o ludziach, którzy niczym nie zasłużyli sobie na tragiczny los jaki ich spotkał, a jednak tracą życie i zdrowie, będąc ofiarami w rękach tych, którzy mają władzę i pieniądze, ale za to za grosz sumienia. Filmy te mówią jednak przede wszystkim o tych, którzy zdecydowali się poświęcić swoje życie żeby ratować innych z bagna – o ich heroizmie i wytrwałości.
Oba filmy mają też swoje zgrzyty. Sound of freedom w sposób bardzo uproszczony i hollywoodzki pokazuje walkę z handlarzami i przemytnikami, ale najbardziej negatywnie oceniam wystąpienie Jima Caviezela, który na końcu filmu mówi o tym jak ważne jest, żeby ludzie zobaczyli ten film. Oczywiście zachęcam jak najbardziej do jego obejrzenia, ale świata nie zmienia się w kinie, tylko po wyjściu z niego. Caviezel mógł choćby zachęcić do wsparcia organizacji założonej przez Tima Ballarda – Operation Underground Railroad, która aktywnie działa na rzecz ratowania dzieci, a jednak zachęca do tego, by kupić komuś bilet do kina i dołożyć się do już stu milionowych zysków filmu. Zielona granica natomiast w mojej opinii osłabia swój przekaz poprzez antyrządowe wstawki i niesprawiedliwe pokazanie strażników granicznych jako nieludzkich i obojętnych na los niewinnych (z jednym wyjątkiem). Życie ma więcej odcieni szarości, ludzie stają przed ogromnymi dylematami moralnymi, a problem migracji jest tak niesamowicie złożony, że wymaga ogromnej ostrożności w opisywaniu. Niestety przez polityczne podziały w Polsce wiele osób filmu nie zobaczy, a szkoda.
Ostatnim kamyczkiem do rozważań o problemach współczesnej cywilizacji w ten weekend był dla mnie światowy dzień migranta i uchodźcy obchodzony w Kościele w ostatnią niedzielę września. Najpierw wysłuchałam pięknego wykładu Rafała Bulowskiego SJ, który przypomniał o tym, że do pomagania nikogo nie można zmuszać, bo miłość dokonuje się w wolności i zachęcił do wrażliwego postawienia się w sytuacji osób, których życie zmusiło do najtrudniejszych decyzji, ale też do uszanowania lęku, który kogoś innego może paraliżować. Potem uczestniczyłam w przepięknej wielokulturowej Mszy, na której bp Krzysztof Zadarko wygłosił poruszające kazanie o tym, że dla Boga nikt nie jest obcy i o tym, że nie można budować poczucia bezpieczeństwa kosztem deptania ludzkiej godności.
Na koniec jeszcze jeden obrazek dopełniający całości. Wczoraj kiedy wyszłam z kina i wróciłam do mojego roweru, uświadomiłam sobie, że jak go tam zostawiałam, to zupełnie zapomniałam wyłączyć lampki. Teraz już nie były zapalone, więc ktoś musiał je za mnie wyłączyć. Spojrzałam na rower stojący obok, który ktoś doparkował w międzyczasie do mojego stojaka – trochę obdarty, z zardzewiałym łańcuchem, z dzwonkiem z napisem „I love my bike”. Pożałowałam, że nie mam przy sobie karteczki, żeby napisać podziękowanie, ale pomyślałam z wdzięcznością: „Ludzie są dobrzy”. Po obu seansach nie mam wątpliwości, że na świecie jest bardzo dużo strasznego bagna, ale nie zmienia to faktu, że dobrych ludzi jest więcej. Nie dajmy sobie odebrać nadziei i zapału do tego, żeby wzrastać w prostej codziennej wrażliwości.
Wczoraj znowu miałam okazję być świadkiem tego jak bliski mi jezuita mówi Bogu swoje ostateczne „tak” (po raz drugi, bo śluby wieczyste składał już w nowicjacie). Podczas uroczystości Romek postanowił wyłamać się nieco z utartych schematów i sam powiedział do nas kilka słów po Ewangelii, z których wiele przypomniało mi o tym, co ważne, co daje życie i co rozpala serce.
Na początku opowiedział nam o śnie, który miał kilka lat temu, w którym to odkrył trzy ważne zasady życia: kochać ludzi, ufać życiu i przeżyć wszystko. Choć słyszałam już wcześniej tę historię, teraz zarezonowały we mnie mocno słowa o zaufaniu. Bóg nieustannie wzywa mnie do tego, by ufać drodze i procesowi, a ja ciągle jestem niecierpliwa. Chciałabym znać plan i widzieć cel na horyzoncie. Na ostatnich rekolekcjach ta prawda o zaufaniu do życia przyszła do mnie w postaci słów z piosenki Dream Theater: „let the story guide me„. Historia więc się toczy i prowadzi mnie naprzód krok po kroku.
Dużą część kazania wypełniło rozumienie przez Romka ślubów zakonnych, które za chwilę miał wobec wszystkich, przed Jezusem Eucharystycznym, odnowić. To rozumienie jest mi bardzo bliskie i przypomina o tym, że choć moje śluby wygasły już ponad dwa lata temu, to ja wciąż całym sercem chcę nimi żyć tu i teraz, gdzie Bóg mnie postawił.
Czystość to kochać ludzi w głębokich relacjach, bez lęku, bez udawania, bez egoizmu, to ciągle poszerzać serce i uczyć się być dla innych. Posłuszeństwo to ufać, że Bóg działa w grzesznym Kościele, to wolność do realizacji Jego planu, a nie swoich pomysłów, to braterstwo i świadome pielęgnowanie małych gestów miłości mimo różnych uprzedzeń. Ubóstwo to przyjąć siebie i innych w swojej największej słabości, pozwolić sobie na zależność i wrażliwość, to prostota na wielu różnych poziomach.
Rady Ewangeliczne są dla każdego, kto pragnie iść za Jezusem, bo jak to Romek ujął: powiedzieć Jemu”tak”, to powiedzieć „tak” życiu w sobie i pozwolić, by to życie płynęło do świata. Jedno jednak zdanie szczególnie dziś we mnie rezonuje: „Kiedy o Nim myślę, wszystko we mnie jest do głębi poruszone”. Podpisuję się pod tym. Tak właśnie jest.
Kolejny rok szkolny rozpoczęty. To będzie rok pod znakiem motyla, bo kto jak kto, ale motyl dobrze wie co oznacza przechodzić przez trudne zmiany, które ostatecznie prowadzą do rozwoju i nowego otwarcia. Czasem potrzebna nam odwaga by wykonać pierwszy krok ku nowemu, czasem siły by wytrwać w tym, co życie nam przynosi. Zawsze to jednak ten sam trud opuszczenia znanego i często już wygodnego (choć czasem odbierającego życie!) status quo. Chciałabym, żeby moi uczniowie czuli, że nie są sami w tych procesach, więc dostali ode mnie przypominajkę w postaci własnoręcznie malowanego motyla 🙂 Oczywiście i ja, jak każdy, na różnych poziomach się z tymi procesami zmagam, więc dla siebie zostawiłam kilka zdjęć 😉 (dzięki, Julita, za sesję!)
W życiu duchowym zmiany są również niezbędne i często nie mniej bolesne. Ależ to złudne uczucie, gdy wydaje nam się, że już Pana Boga poznaliśmy, mamy nasz rytm modlitwy, rytuały, ulubione wersety… Wtedy Panu Bogu nie pozostaje nic innego jak powywracać nam życie do góry nogami, by wybić nas z tej pychy i zaślepienia. Kiedy jednak nasza pełzająca jak gąsienica duchowość wyjdzie w końcu z ciasnego kokonu, okaże się, że latamy na takich wysokościach, o jakich nam się nawet nie śniło! Aż do kolejnego momentu koniecznej przemiany… Bo świętość nie polega na osiągnięciu jakiegoś ostatecznego stadium rozwoju, ale na tym, że nigdy nie pozwolimy naszego Boga zamknąć w stworzonych przez nasz umysł pudełkach. To wymaga pokory, odwagi, nadziei i czasem dużej determinacji. Nagrodą jest jednak nie tylko wieczne szczęście w przyszłym życiu, ale też coraz piękniejsze skrzydła.
Życzę nam wszystkim, by ten rok szkolny był czasem odkrywania nowych horyzontów, znajdowania nowych ścieżek i kreatywnego poruszania się po falach rzeczywistości. Jak pięknie nam zapowiada Jezus w dzisiejszej Ewangelii – rok łaski od Pana!
p.s. Jeśli nie widzieliście jeszcze fragmentu The Chosen, w którym Jezus przemawia w synagodze w Nazarecie, to polecam bardzo serdecznie. To odcinek 3 z 3 sezonu, ale może stanowić zupełnie osobną całość, więc oglądajcie śmiało nawet jeśli nic innego nie widzieliście 🙂
Na horyzoncie widać już nowy rok szkolny. Nowe wyzwania i stare trudności. Choć muszę przyznać, że za niektórymi uczniami się już nieco stęskniłam, to mam świadomość, że to pewnie tylko niepoprawny optymizm nauczyciela objawiający się w połowie sierpnia 😉 Co by jednak nie mówić, wakacje miałam piękne i z nowymi siłami wracam do boju z codziennością. Po raz kolejny miałam wielką przyjemność w sumie cały miesiąc spędzić na różnego rodzaju ćwiczeniach duchowych, zostawiając sobie na deser swoje własne rekolekcje. Wiele Wam nie opowiem, ale mogę się podzielić jedną małą przygodą, która okazała się całkiem pouczająca.
Pewnego dnia wstałam rano z myślą, że zjadłabym sobie śliwki. Zaskoczyła mnie nieco ta myśl, bo ani nie są to jakoś moje szczególnie ulubione owoce, ani nie było żadnego konkretnego powodu, by właśnie teraz mieć na nie ochotę. Szybko jednak zracjonalizowałam sobie nagłą owocową zachciankę, uświadamiając sobie, że czas na śliwki to chyba dopiero we wrześniu, więc należałoby jeszcze cierpliwie poczekać. Wydawać by się mogło, że to będzie tyle w temacie, ale ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, na obiedzie pojawiły się właśnie one – śliwki w swej pięknej purpurowej postaci! Nie zdążyłam jeszcze wyjść z podziwu dla zaskakujących niespodzianek Pana Boga, kiedy okazało się, że to nie będzie słodki duchowy cukierek, ale raczej kwaśna lekcja do zapamiętania. Nie trudno się domyślić, że śliwki okazały się niedojrzałe i z trudnem przełknęłam je w ramach podwieczorka. Zostawiły swój rekolekcyjny ślad w dzienniku duchowym brzmiący: „Miej cierpliwość, bo inaczej będziesz jeść niedojrzałe śliwki”.
Cierpliwość to cnota, której chyba wszystkim nam potrzeba. Nie dziwne, że jest to jeden z owoców Ducha Świętego, bo ewidentnie potrzeba łaski, żeby czekać bez narzekania i próby przyspieszania na siłę pewnych procesów. Czasem droga przez pustynię się dłuży, ale Bóg wie co robi. „Niech zaś dla was, umiłowani, nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia.” (2P 3,8-9) Na szczęście, choć my często ciepliwość tracimy, to Jemu nigdy jej nie zabraknie!
Najnowsze komentarze