W czwartek byłam z moją klasą na wycieczce do Auschwitz-Birkenau. Trudno żeby nie był to wyjazd przygnębiający i trudny, ale z drugiej strony bardzo się cieszę, że udało się tam zabrać młodych ludzi, którzy już niedługo będą kształtować naszą rzeczywistość. Oświęcim jest jednym z tych miejsc, które każdy powinien odwiedzić, by choć trochę spróbować sobie wyobrazić do jak wielkiego okrucieństwa zdolny jest człowiek. 

Po raz pierwszy Auschwitz odwiedziłam dokładnie 10 lat temu w bardzo międzynarodowym towarzystwie sióstr przybyłych ze wszystkich kontynentów. Wtedy niesamowicie poruszona byłam przede wszystkim  reakcją siostry z Niemiec, dla której oglądanie tego, co niegdyś dokonali jej rodacy, było doświadczeniem tak trudnym, że w pewnym momencie musiała przerwać zwiedzanie i usiadła na schodach, płacząc. Tym razem poruszyła mnie nadzieja i determinacja tych, którzy w obozie walczyli o przetrwanie, a szczególnie historia o tym, że w pewnym momencie pozowlono więźniom otrzymywać paczki z zewnątrz. Oczywiście z ich zawartości tylko jakaś niewielka część naprawdę trafiała do więźnia, ale sam fakt, że paczka przyszła i ktoś czekał na nich poza obozem, sprawiała, że gotów był przetrwać kolejne dni nieludzkiego życia. Czy ja bym miała w sobie tyle nadziei?

Będąc w takich miejscach siłą rzeczy pojawia się pytanie odwieczne: gdzie był wtedy Bóg? Odpowiedź na nie w mojej głowie jest zaskakująco jasna – z łatwością dostrzegam na czarno-białych zdjęciach twarz prześladowanego Chrystusa i najbardziej brutalną konsekwencję radykalnej wolności, którą otrzymaliśmy od Stwórcy. Ale ten koszmar nie zakończył się 80 lat temu, tylko przecież wciąż rozgrywa się na bardzo różnych płaszczyznach i, choć może mniej ostentacyjnie, nadal zło się panoszy. Pytanie właściwsze od tego: „gdzie jest Bóg”, wydaje się być to: „gdzie ja jestem?” Nie odnajduję siebie ani pośród ofiar ani pośród oprawców, ale nie mogę powiedzieć, że nie ma mnie wśród milczącego świata, który swoją biernością daje przyzwolenie na przemoc… Wróciłam z Auschwitz poruszona do głębi.

Kolejnego wieczoru po powrocie z wycieczki mój krajobraz zmienił się drastycznie. Siedziałam na przepięknie zaaranżowanej sali koncertowej w Pałacu Kultury na koncercie kwartetu smyczkowego. Dźwięki roznosiły się po sali z tak doskonałą harmonią, że była to uczta pod każdym względem. Słuchając koncertu nie mogłam ze swojej głowy pozbyć się obrazów obozowych baraków i cynicznego napisu „Arbeit macht frei”. Oczami wyobraźni widziałam ludzi w skrajnym wycieńczeniu, podczas morderczej pracy, bitych, wyszydzanych, wykorzystywanych do okrutnych eksperymentów, a w tym samym czasie do moich uszu dochodziły anielskie dźwięki smyczków, grających kolejne wielkie przeboje Coldplay. Piekło i Niebo spotkały się we mnie z tak wielką mocą, że zastanawiałam się jakim cudem byłam w stanie to w sobie pomieścić. Jednocześnie czułam przejmujące współczucie i zachwyt, rozpacz i nadzieję, złość i pokój, ale chyba przede wszystkim zadziwienie. Jak to możliwe, że świat jest tak pełen kontrastów? A zaraz potem znowu rachunek sumienia. W Oświęcimu w trakcie drugiej wolny światowej zginęło tyle samo ludzi ile obecnie w ciągu roku na całym świecie pada ofiarą handlu ludźmi i znajduje się w jakiejś formie niewoli. Czy ja, siedząc dzisiaj w moim wygodnym fotelu, popijając herbatkę, na pewno robię wszystko co mogę, żeby piekło na ziemi się kurczyło?